Autor |
Post |
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 482/1001  Rosemary's Baby (1968), USA, reż. Roman Polański Doskonale wszystkim znany horror naszego rodaka. Mia Farrow jeszcze młoda i prawie że ładna, wraz z mężem (początkującym aktorem marzącym o sławie) przeprowadza się do nowojorskiego apartamentu o złej sławie. Tam poznają swoich nowych sąsiadów - parę przemiłych staruszków, może nieco zbyt awangardowych i wścibskich. A potem zaczynają się dziać rzeczy coraz bardziej i bardziej podejrzane. Dziewczyna śni, że zostaje zgwałcona przez diabła, szybko okazuje się, że faktycznie jest w ciąży. Czy wszystko okaże się majaczeniami kobiety z zagrożoną ciążą? Czy faktycznie wszyscy wokół knują przeciwko niej? Te pytania nurtują widza przez całe dwie godziny filmu :). A przynajmniej kiedyś nurtowały, bo dziś jest to tak zespoilerowany film, że nawet bez wcześniejszego oglądania wiedziałem jak się skończy. I mimo to oglądało się super - coś jak drugie oglądanie Szóstego Zmysłu, gdy dostrzegamy sporo detali, które w końcu mają sens :). Jak na mój gust zakończenie filmu jest ciut zbyt jednoznaczne, zagadka całkowicie się rozwiązuje, nie pozostaje nic do domysłu (choć pewnie gdybym się nie dowiedział, to bym narzekał, że film ma otwarte zakończenie, hehe). Gra aktorska bardzo spoko, to co Mia robi ze sobą (straszliwie chudnie, włosami też się oszpeca, ale to akurat kwestia kilku chwil u fryzjera, zrzucenie wagi dla roli to dużo większe wyzwanie), napięcie w filmie też cały czas na swoim miejscu, oglądałem to za jednym posiedzeniem, mimo że trwa ponad 2 godziny. Daję zasłużone 4/5, można śmiało obejrzeć. Choć bać się oczywiście nikt tego dziś nie będzie :).                      
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 137
|
Hmm... film swietny, ale nie wiem czy zwrociłes uwagę na to kto gra rolę "młodego męża" w tym filmie. Powinien Ci się skojarzyć ;D
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Łosz kurde, ten mąż to reżyser tego poprzedniego "dzieła" z listy - Faces? Czy ty zbieżność imion... Taa, imdb potwierdza, to on, zgiń przepadnij, huh. A żeby było śmieszniej, innego aktora też sprawdziłem, bo mi jego mordka jakoś znajomo wyglądała - i był orangutanem z Planety Małp - ale za nic bym go nie rozpoznał bez podpowiedzi, mimo że faktycznie mocno podobny  .
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
|
Dżeju, twoje pierwsze wpisy odratowałeś, czy przepadły? Bo linki z pierwszego posta nie działają.
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Odratowałem  I już zedytowałem te linki, znów działają. Że też ktoś jeszcze do takich staroci zagląda, huh  .
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
|
bo to fajny temat, i po tych 5 latach chciałem sobie przypomnieć co tam było na początku  Aż szkoda, że taki kawał pracy czyta tylko garstka osób z tego forum. Mogłeś założyć bloga, jak ci kiedyś radziłem  Link do 3 strony nie działa, bo wpisałeś na pocżątku adresu litere "w"  « Ostatnia zmiana: Dahaka, 06 wrz 2013, 23:39. »
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 134
Skąd: Warszawa
|
Ojej, znaleźć swoje posty sprzed 6 lat... ale miałem wtedy fajny avatar 
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Link poprawiony, sorki  . Nr 483/1001 If... (196  , Wielka Brytania, reż. Lindsay Anderson  Dziwny film. Zaczyna się normalnie - czasy współczesne, snobistyczna angielska szkoła z tradycjami, jej przestarzałe zasady, klimat itd. Malcolm McDowellw swoim debiucie gra niepokornego ucznia, który ciągle ładuje się w kłopoty. Sytuacja w szkole to niemal Harry Potter - podobne mundurki, wystrój wnętrz, konkurujące ze sobą domy. W Harrym nie było jednak znęcania się nad uczniami - spuszczania ich w kiblu, wykorzystywania seksualnego (motyw homoseksualizmu jest w filmie traktowany jako coś naturalnego, nie budzi większego zgorszenia innych, bardziej się z tego podśmiewają delikatnie), czy kar cielesnych. Scena lania zrobiła na mnie nawet wrażenie - u mnie by coś takiego nie przeszło, żeby prawie dorosły facet dostawał w dupsko czymś co wygląda na bambusowy badyl, ustawiony w upokarzającej pozycji na dodatek, do krwi i bez słowa sprzeciwu? Zero buntu, pretensji, a na koniec jeszcze dziękowanie bijącemu i podawanie mu dłoni? Angielska kultura jednak jest zdecydowanie inna niż nasza  . W którymś momencie oglądania filmu zdałem sobie sprawę, że coś nie gra. Zdałem sobie sprawę, że do wydarzeń realnych zaczęły się wkradać marzenia (pewnie stąd tytuł, który najlepiej by było przetłumaczyć "A gdyby tak...") - główny bohater jednak zdobył się na bunt. Zaczął marzyć o zemście (zaraz po tym jak marzył o dzikim seksie na podłodze z wielkobiustną dziewczyną oczywiście) (zresztą, jest to pierwszy brytyjski film z golizną która trwa dłużej niż ułamek sekundy) i to zemście krwawej. Film kończy się już zupełnie abstrakcyjną sceną strzelaniny. Bohater wraz z przyjaciółmi rozstrzeliwywuje nauczycieli, kolegów i rodziców, obrzucając ich przy okazji granatami. Jak na mój gust, zwłaszcza biorąc pod uwagę co i raz rozgrywające się na świecie podobne tragedie gdzie jakiś dzieciak morduje pół szkoły, jest to film niebezpieczny. Zgaduję. że w roku 1968 stanowił przejaw buntu przeciw tradycji, nikt wtedy nie śmiał się nawet sprzeciwić skostniałemu systemowi, a co dopiero wysadzać go za pomocą zdobycznych granatów w powietrze, ale dziś to co innego. Na szczęście ewentualni masowi mordercy nie oglądają takich filmów, tylko grają w gry komputerowe, więc jesteśmy bezpieczni  . Wyceniam film na 3/5, bo mimo wszystko oglądało mi się z umiarkowanym zainteresowaniem.                      
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 484/1001  Memorias del Subdesarrollo /Memories of Underdevelopement/ (196  , Kuba, reż. Tomas Gutierrez Alea Dramat społeczno - polityczny z rewolucyjnej Kuby. Jesteście już tym opisem zachęceni do obejrzenia?  Ja też nie byłem i jak się okazało, słusznie. Miłosne (jest golizna, huh, tego się po rewolucjonistach nie spodziewałem), egzystencjalne i moralne perypetie pewnego Kubańczyka na tle porewolucyjnej Kuby. Bohater błąka się bez celu, wdaje w romanse, marzy o romansach, zamartwia niedorozwojem swojej wyspy i drąży swoje kompleksy (phi, przy polskim zestawie te z Kuby wydają sie pikusiem). Co jakiś czas znienacka pojawiają się wstawki dokumentalne - zdjęcia i filmy z prawdziwych wydarzeń - desant w Zatoce Świń, proces schwytanych żołnierzy, zamieszki uliczne, przemówienie Fidela Castro, aż po kryzys z ruskimi rakietami atomowymi. Ogląda się to zupełnie bez przekonania, nie mam pojęcia czym się publika zachwyciła, gdyby reżyser skupił się tylko na elemencie dokumentalnym, to mogło by się udać, a tak wyszło to co wyszło, czyli zaledwie 2/5. Kiszka.                 « Ostatnia zmiana: JRK, 11 wrz 2013, 10:45. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 485/1001  The Producers (1968), USA, reż. Mel Brooks Ha, tej komedii Mela nie znałem. Nie wiedziałem też, że jego rodzina pochodziła Białegostoku, a dowiedziałem się tak, że na cześć miasta przodków nazwał głównego bohatera imieniem tegoż miasta :). W filmie występuje też Gene Wilder. I szczerze mówiąc akurat dwójka głównych bohaterów podpasowało mi najmniej, a niestety jest ich sporo, zwłaszcza przydługi początek. Szczęśliwie, im dalej w las (w film znaczy się), tym robi się śmieszniej. I absurdalniej :). A galeria postaci drugo i trzecioplanowych jest po prostu genialna. Stary hitlerowiec hodujący gołębie, wiecznie w kasku, reżyser przebierający się w damskie ciuszki, jego umalowany pomocnik, naćpany aktor, no palce lizać. O czym toto jest? Producent i jego księgowy wpadają na pomysł jak zarobić milion dolarów - wystawiając na Brodwayu sztukę, która będzie totalną klapą i po premierze zostanie od razu porzucona. Zatrudniają więc najgorszego reżysera, aktorów, wybierają najgorszy z możliwych scenariuszy - zatytułowany Springtime for Hitler, gloryfikujący władcę Rzeszy i pokazujący go z dobrej strony. Śmiechu jest przy tym niesamowita ilość. A tytułowy numer wykonany na scenie po prostu trzeba zobaczyć żeby uwierzyć :D. http://www.youtube.com/watch?v=K08akOt2kuoSłowem- zabawa przednia, humor nic a nic się nie zestarzał, wariactwo, śmiech i jechanie po bandzie (swastyki, hitlerowskie pozdrowienia i takie tam, smaczku dodatkowego dodaje fakt, że Mel Brooks jest żydem). Oglądać bez zastanowienia. Wyszedł też remake z 2005 roku, którego nie widziałem, ale podobno nie warto, zostało to też zamienione w prawdziwy musical na Broadwayu, który miał ponad 2000 odsłon, i tu dla odmiany - warto :). 4/5. I cały czas sobie nucę teraz pod nosem "Springtime for Hitler and Germany, winter for Poland and Fraaaaance.                          « Ostatnia zmiana: JRK, 17 wrz 2013, 13:19. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 486/1001  David Holzman's Diary (1968), USA, reż. Jim McBride Niby dokument o młodym mieszkańcu Nowego Jorku, który postanawia nagrywać na kamerę swój pamiętnik. I traci przez to dziewczynę. Wbrew pozorom nie jest tak straszne jak z tego opisu wynika. Znaczy, a i owszem, sporo tu strasznie nudnych scen, gdy bohater siedzi przed kamerą i udaje że jest oryginalny i filozofuje, ale i tak jest sporo interesujących scenek. Głównie dlatego, że mimo że to oszukany dokument, to jednak Amerykę sprzed tych 50 lat pokazuje prawdziwą. Ulice, budowle, samochody, ubiory, fryzury i telewizję. Motyw z oglądaniem telewizji chyba najlepszy w całym tym filmie (no może poza sceną gdy bohater z kamerą podgląda swoją spiącą nago dziewczynę, ale to taka dygresja) - cały wieczór oglądania telewizji zostaje przedstawiony za pomocą zdjęć każdego "setu", 24 klatki na sekundę. Fajnie się ogląda te badziewne stare amerykańskie reklamy - konswerw i samochodów. Z ciekawostek - bohater oglądał też premierowy odcinek Star Treka - zdaje się że z drugiego sezonu :). Ostatecznie daję 3/5 - bo nie bolało! PS. Nie mam sily uzerac sie z imageshackiem, skopal sie niesamowicie. Zdjecia losowo zmieniaja wielkosc, poprawiam po kilka razy, inne sie resetuja, niektore usuwaja. Chromole.                 « Ostatnia zmiana: JRK, 20 wrz 2013, 20:46. »
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
|
Właśnie zauważyłem Dżeju, że minął rok '66, a w tym zestawieniu nie pojawił się Manos: The Hands of Fate! Szokujące pominięcie. Chyba warto zobaczyć film, który przez dekady był uznawany za najgorszy w dziejach?  _______________ If you're good at something, never do it for free.
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
|
oho, już wiem co będę oglądać w nocy  a skoro był, to co przejęło pałeczkę?
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Paź 2010
Posty: 199
Skąd: Wałcz
|
Pewnie Kac Wawa 
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 487/1154 Skammen /Shame/ (196  , Szwecja, reż. Ingmar Bergman  Jakos niedawno ukazalo sie najnowsze wydanie ksiazki, z dopiskiem 2013, wydanie przy okazji jubileuszowe, dziesiate. Z tej okazji autorzy wzieli sie na powaznie do roboty i zrobili prawdziwa sieczke w starych filmach, wywalajac z tomiska chyba ze 20 albo i 30 z tych ktore juz obejrzalem. I pojawil mi sie dylemat, co z tym fantem zrobic. Po krotkim namysle, postanowilem obejrzec wszystkie filmy ktore przez te 10 lat sie w ksiazce pojawily i pojawia zanim dobije do jej konca. Lista tym samym powieksza sie z 1001 do 1154 na obecny rok. Moze to i lepiej, bo dluzej pozyje  . Ktoregos dnia siade i dokladnie sprawdze, co z filmow ktore obejrzalem wylecialo (i uciesze sie, ze juz dawno mowilem, ze niektore sie tam nie nadawaly), z filmow ktore kogos zasmuca - polecial Animal Farm - a nie mowilem, a nie mowilem!  . Tymczasem - biore sie za nadganianie, ponad miesiac mi sie przerwa zrobila. Jestem akurat w Danii na 2 tygodniowym szkoleniu, net tu dziala jak krew z nosa, wiec grac sie nie da (zatopili mnie piraci w uwo dzis, bo gra reagowala na moje czynnosci z 5 sekundowym opoznieniem i sie obrazam), a filmow mam spory zapas. Na dobry poczatek - zostajemy w klimatach skandynawskich. Co prawda film ze Szwecji, a nie z Danii, ale akcja dzieje sie na wyspie, a i ja na wyspie siedze, wiec co tam  . Niestety - Bergman, wiec musialo byc o ludzkich dramatach i stosunkach. I bylo, ale z ciekawym twistem, ktory przez pierwsze pol filmu trzymal mnie przed ekranem ze wzglednym zainteresowaniem. Juz pierwsza scena filmu zaciekawila - dziewczyna budzi sie i krzata po domu z rozpieta bluzka, spod ktorych radosnie majtaja sie jej piersi. Film zdobyl tym samym moje zainteresowanie i kredyt zaufania. Potem juz oczywiscie ani pol golizny nie bylo i do konca nie wiem, co Bergman chcial przez to osiagnac - czyzby faktycznie upadl tak nisko, ze probowal tym sposobem zwabic przed ekrany mi podobnych? No nic to. Potem zaciekawilo mnie tlo akcji - szwedzka wyspa, ludziska gadaja o wojnie, o zblizajacej sie inwazji - aha, II wojna swiatowa - pomyslalem. Ale cos mi sie nie zgadzalo, fakty historyczne, troche to wszystko bylo za nowoczesne. I faktycznie - po jakims czasie okazalo sie, ze to nie IIWS. Ale... wojna szwedzko - szwedzka z lat 60 XX wieku. Ktorej w rzeczywistosci nie bylo, czyli akcja toczy sie we wszechswiecie rownoleglym, normalnie sci-fi  . Albo history-fi. Nic blizej o wojnie sie niestety nie dowiadujemy, a obserwujemy tylko jej skutki, na przykladzie pewnego malzenstwa. Zeby bylo ciekawiej, czego sie po Bergmanie nie spodziewalem, wojna jest dosc bogata wizualnie - czolgi, pojazdy opancerzone, naloty samolotow, strzelaniny, wybuchy - efekty specjalne na wysokim poziomie. Niestety,druga polowa filmu zaczyna sie mocno dluzyc - bohaterowie przezywaja kryzys tozsamosci coraz mocniej, wojna niby tam nadal jest, ale skupiamy sie glownie na ludziach i robi sie bergmanowsko nudnawo. Mimo to - za to totalne zaskoczenie i elementy fantasy (no, naciagane, wiecie o co chodzi) - daje 3/5.                    « Ostatnia zmiana: JRK, 31 paź 2013, 18:27. »
|