Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 459/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Graduate (1967), USA, reż. Mike Nichols

Jakoś nigdy wcześniej się do Absolwenta nie mogłem zmusić żeby przysiąść, mimo że niby wiedziałem o co chodzi. Dustin Hoffman w roli, która wyniosła go na szczyty Hollywood, muzyka - Simon and Garfunkel, którą ze słyszenia zna każdy i która znakomicie się w filmie sprawdza. Tym, czego o filmie nie wiedziałem, to fakt, że jest pełen sytuacji komediowych i nie jest to szczęśliwie dramat :). 21 letni (w tej roli 10 lat starszy Hoffman, ale jako że jest wątły i mikry, to może śmiało się pod młodziaka podszywać) absolwent wraca do domu, gdzie nie może sobie ułożyć życia, targany młodzieżowym buntem przeciw komformistycznemu stylu życia bogatych rodziców. Zostaje następnie w sposób profesjonalny uwiedzony przez dwa razy od siebie starszą mężatkę. Ich romans komplikuje się, kiedy Hoffman zakochuje się w córce swojej kochanki. Brzmi jak doskonały materiał na łzawy dramat, ale jak już napisałem - szczęśliwie sporo w tym komedii, dialogi są śmieszne i inteligentne, gra aktorska też całkiem spoko. Jak już wspominałem - super jest też muzyka, a praca kamery całkiem ciekawa - reżyser bawił się zoomami - i widać że technika w latach 60 poszła sporo do przodu - mamy zbliżenie na Hoffmana w jadącym samochodzie, kamera płynnie się oddala, aż widzimy tylko mały czerwony punkcik jego samochodu mknący po moście. Ogólnie film podobał mi się i dostaje 3 z dużym plusem.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 30 paź 2012, 14:56. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 460/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
PlayTime (1967), Francja + Włochy, reż. Jacques Tati

Raz jeszcze zabierałem się za film, nie mając pojęcia o czym to w zasadzie będzie i jaki to gatunek. Pierwsze 15 minut nie dało mi odpowiedzi na te pytania - kamera pałętała się po lotnisku, obserwując ludzi, przesuwając się od postaci do postaci, nie miałem pojęcia kto będzie głównym bohaterem. Dialogów za dużo nie było, ludzie coś tam gadali, bardziej chodziło o widoczki. Wreszcie po 15 minutach mój wzrok zatrzymał się na jednej postaci, którą już wcześniej widziałem - Mr. Hulot - czyli francuski odpowiednik Jasia Fasoli - to już trzeci film z jego udziałem na tej liście. W tym momencie odetchnąłem, bo oznaczało to, że oglądam komedię. Ale nie taką pełną salw śmiechu z powodu żartów słownych, gagów, czy rzucania sobie tortami w twarz. Tu jest spokojniej, nie śmiejemy się do rozpuku, ale raczej przez cały film prześlizgujemy z delikatnym uśmiechem na twarzy. Bo jest to mimo wszystko film dość dziwny. Fabuły prawie w tym nie ma, przez połowę czasu pana Hulota na ekranie zresztą też nie - kamera pokazuje nam innych ludzi. Miejsce akcji - Paryż - ale taki mocno nowoczesny, biurowce, sklepy, restauracje (imdb usłużnie podpowiada, że budynki zostały postawione na potrzeby filmu i były tak zaawansowane, że reżyser wpakował się na 10 lat w długi, tyle to wszystko kosztowało), zabytki Paryża czasem odbijają się tylko w szybach. Zresztą cały film oparty jest na tym samym tricku - trzeba się dokładnie przyglądać, by dostrzec żarty, żarciki, niuanse itp. Nie wali w twarz dowcipem (z obowiązkowo śmiejącą się jak w sitcomach publiką w tle), trzeba się skupić i oglądać, a dostrzeże się mnóstwo smaczków. Zwłaszcza w drugiej połowie filmu, gdzie jedna scenka w restauracji trwa 45 minut (!), a dzieje się tam naprawdę sporo, cały tłum ludzi (może i koło setki?!), a na każdego można spojrzeć i popodglądać - zdecydowanie nie jest to film, w którym zobaczy się wszystko już za pierwszym razem. Chyba akurat byłem w nastroju na spokojny i wyluzowany film, bo oglądało mi się to całkiem przyjemnie i dłużyło tylko w kilku momentach na początku, potem dałem już się ponieść nastrojowi, a i coraz więcej detali wpadało mi w oko. Daję mu więc 3/5, ale raz jeszcze zaznaczam, że na klasyczną komedię nie ma się co nastawiać. Aha - w filmie gadają w czterech albo i w pięciu różnych językach, ale można śmiało nie znać żadnego - większość żartów jest sytuacyjnych (coś jak mruczący po swojemu Jaś Fasola, którego i tak się rozumie).
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 04 lis 2012, 21:58. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 461/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Report (1967), USA, reż. Bruce Conner

Awangardowy (czytaj: nie dający się oglądać) dokument z wydarzeń związanych z zabójstwem Kennediego. Trwa toto na szczęście tylko 13 minut, więc długo nie cierpiałem. Pierwsze 8 minut to relacja z Dallas. W tle słyszymy prawdziwie głosy komentatorów telewizyjnych, ale na ekranie widzimy niewiele. Kilka sekund znanych dziś już wszystkim obrazków zapętlonych po kilka/kilkanaście razy, a potem przez kilka minut obraz szaleńczo błyska na przemian białymi i czarnymi planszami. Biorąc pod uwagę, że w 13 minutowych filmiku przez 5 minut dostajemy po oczach samymi błyskami, to jak dla mnie jest to zbyt awangardowe :(. Pozostałe 6 minut to znów relacja słowna w tle, tyle że z przywitania prezydenta w Dallas, tyle że na ekranie robi się ciut ciekawiej. Dostajemy bowiem montaż wszelakich obrazków telewizyjnych z tego okresu - kawałki reklam, kawałki ceremonii pogrzebowej, podróży Kennediego, jakichś filmów. Skacze to wszystko mocno szybko i nie zawsze da się wyłowić na co patrzymy, ale jakiś tam wgląd w amerykańską telewizję z końca lat 60 mimo wszystko dostajemy. Całość jednak jest dla mnie przez to padaczkowe miganie całkiem spalona i daję temu czemuś ledwo 1/5. Swoją drogą, to film jest na poziomie youtubowych mixow scenek ze Smoleńska z Hanką ginącą w kartonach, więc może i tamte zobaczymy już niedługo w kolejnej edycji 1001???
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 05 gru 2012, 18:38. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 462/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Hombre (1967), USA, reż. Martin Ritt

Po miesięcznej przerwie, znów zmobilizowałem się do oglądania. I na szczęście film popadł mi całkiem fajny. Western z Paulem Newmanem, jeden z pierwszych który starał się poruszyć nieco skostniały gatunek (nie wliczając niezwykle udanych włoskich prób po drugiej stronie oceanu). Na czym polegało to poruszanie? Ano na zmianie bohatera - Paul Newman gra wychowanego przez Apaczów białego, ktory jednak poczuwa się do bycia indianinem. Biali są w filmie źli. Można debatować, czy Newman wygląda na czerwonoskórego (tylko w kilku pierwszych scenach widzimy go w swoim własnym środowisku, potem się strzyże i przebiera w 'normalne' ciuchy), ale fakt pozostaje faktem - na każdym kroku przyznaje się do bycia Apaczem. Większość filmu to podróż dyliżansem przypadkowej zbieraniny róznych westernowych postaci przez bezdroża, atak bandytów, a potem ucieczka i walka z nimi. Czarny character bardzo dobry, od razu jak wsiadał do dyliżansu po mordzie było widać, że jest w zmowie z bandziorami :D. Fabuła może nie jest wybitna, ale akcja mnie wciągnęła, do ostatnich chwil nie było wiadomo jak się to wszystko zakończy, napięcie towarzyszyło do ostatniej sceny. I tak lubię i za to daję 4/5. Przy okazji, coraz mocniej czuć rozprężanie się amerykańskiej cenzury - w filmie jedna para mieszka sobie razem bez ślubu (skandal i rzecz nie do pomyślenia przez poprzednie 20 lat amerykańskiego kina), druga para już żonata skarży się na swoje nieudane pożycie seksualne. Niby drobiażdżki, ale jednak w swoim czasie narobiły sporo zamieszania wśród widzów.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 463/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Belle de Jour (1967), Francja+Włochy, reż. Luis Bunuel

Reżyser Psa Andaluzyjskiego i Złotego Wieku powraca. Tym razem, szczęśliwie, jego surrealistyczne zapędy zostały mocno przytłumione. Znaczy się, a i owszem, zakończenie filmu jest zupełnie nie na temat, przez większość czasu nie mamy pojęcia czy to co oglądamy jest prawdą, czy tylko fantazjami i snami głównej bohaterki, ale to i tak jest zupełnie znośne. Całość opowiada o pewnej Francusce (znana i ostentacyjnie ładna, choć nie do końca mój typ Catherine Deneuve), która mimo że posiada dostatnie życie, perfekcyjnego męża, nie jest do końca szczęśliwa. Z przebłysków można wnioskować, że ma jakieś seksualne traumy z dzieciństwa. A jak lepiej sobie poradzić z traumami niż zostać prostytutką z wysokiej półki (o, ale mi się fajny zwrot wymyslił). Znajduje sobie ekskluzywny burdel, w którym pogrąża się w coraz bardziej wymyślnych sex akcjach - masochizm, nekrofilia, przemoc i takie tam. Żeby było jednak ciekawiej, nic z tych rzeczy nie jest pokazane na ekranie, nie ma nawet pół sekundy golizny, wszystko dzieje się za kamerą, za zamkniętymi drzwiami, trzeba sobie dużo samemu dośpiewać. Catherina za to często zmienia stroje - i to co zasłania jest dużo bardziej erotyczne niż gdyby to miała odsłonięte - sprytny zabieg artystyczny Bunuela. Możliwe że dzięki takiej było nie było intrygującej tematyce, film oglądało mi się nawet z zainteresowaniem :). I niezbyt mi przeszkadzało, że do końca nie wiem, czy ten cały pobyt w burdelu nie był tylko marzeniami znudzonej pani domu (w wywiadach Bunuel zresztą przyznał, że sam tego nie wiedział, heh). Daję mu 3/5 i wybaczam wcześniejsze surrealistyczne wybryki.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 12 sty 2013, 2:58. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 464/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Les Demoiselles de Rochefort /Panienki z Rochefort/ (1967), Francja, reż. Jacques Derny, Agnes Varda

Pierwsze sceny filmu: kawalkada pojazdów wjeżdża na prom, pasażerowie wysiadają i bez słowa zaczynają tańczyć. Dreszcz przeszedł mi po plecach "a więc to taki rodzaj filmu będzie". Muzykale nawet lubię, ale te francuskie jakoś im nigdy nie wychodzą - a właśnie taka to była produkcja. Ponownie z Catherine Deneuve (i jej starszą siostrą w roli jej starszej siostry, huh) w roli głównej, z poprzedniego filmu załapał się też jeszcze jeden aktor, tam wybitnie niesympatyczny, tu niby ok, ale nie mogłem się po tamtej roli do niego przekonać :). W pozostałych rolach rozpoznałem jeszcze przywódcę gangu latynosów z West Side Story i... Gene Kelly z np. Singing in the rain. Gościu mocno się postarzał, co mu nie przeszkodziło w filmie uwieść ponad dwa razy od niego młodszej tytułowej panienki :). Ale po tegorocznym ślubie Playboya to i tak to jest pikuś :). No nic, ale miało być o filmie - kolorowa, ociekająca ciepłem, radością i żywotnością opowieść o dziewczynach (i chłopakach w sumie też, choć niemal wszyscy "chłopacy" mają coś koło 60 lat) poszukujących miłości. A wszystko to podczas przygotowań do festiwalu w tytułowym miasteczku. Co chwilę ktoś zaczyna śpiewać (okropnie, po francusku, na dodatek zwykle nie chwytliwe piosenki, ale poezję śpiewaną albo swoje przemyślenia, czy wręcz jak w Parasolkach z Cherbourga - a właśnie, ten sam reżyser i ta sama Catherina, huh - śpiewają dialogi) albo tańczyć, tańczy zresztą często gęsto każdy mijany przechodzień. Ogląda się to z delikatnym trudem, ciągnie się i ciągnie te 2 godziny, w którymś momencie pojawia się i równie szybko znika (pozstawiając mnie z uczuciem - po co to było, huh?) wątek z mordercą szatkującym kobietę na kawałeczki... Słowem - jest dużo lepszych muzykali, ten można śmiało sobie odpuścić. Wahałem się między 2 i 3, ale ostatecznie daję 2++, ale mimo wszystko 2/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
Prawie 500 filmów już obejrzałeś... większość z nich Ci się nie podobała z tego co pamiętam :D Żałujesz, że się za to zabrałeś, w oczekiwaniu na same świetne filmy :D?
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Dobre pytanie :). Ale nie, w sumie chyba nie żałuję - mimo że sporo z tych filmów to totalna strata czasu, to odczuwam sporą satysfakcję z samego faktu, że się przez tyle z nich już przebiłem :). A to samo w sobie jest dla mnie

wystarczającą nagrodą. Chyba? :D.

Nr 465/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Week End (1967), Francja + Włochy, reż. Jean-Luc Godard

Chooociaż przy okazji takich filmów jak dziś, to pytanie Dahaki zaczyna mieć jeszcze większe znaczenie. Week End to bowiem tak porypany, zryty i chory film, jak się to tylko mogło Godardowi udać. Nie wspominając już o tym, że to trzeci francuski film pod rząd na liście i z tego co widzę nie ostatni w tym combosie, argh... No nic, wracam do filmu - Godard postawił na szokowanie. I wkurzanie widza. Jakaś oś fabularna niby jest - małżeństwo jedzie autem by walczyć o spadek. Ale tak naprawdę fabuła nie jest ważna, zresztą cały czas się gubi, akcja skacze, scenki nie są ze sobą powiązane, kolejność jest pomieszana, niektóre scenki sobie zresztą zaprzeczają. Nic to, już mnie francuskie kino i do tego przyzwyczaiło. Jak również do długaśnych monologów filozoficznych, politycznych i ogólnego bełkotu. Czym więc szokuje Godard? Dużą ilością trupów, krwi, śmierci (praktycznie co chwilę bohaterowie mijają jakiś wypadek, rozbite auta, ciała leżące w kałużach posoki), gadaniem o seksie - tu nie poszedł na łatwiznę i golizny *prawie* nie pokazał - całe skandalizowanie odbywa się w dialogach - np. gdy dziewczyna opowiada o swoich wyuzdanych przygodach; potem robi się jeszcze ostrzej - kanibalizm, morderstwa, na każdym kroku ktoś się z kimś bije, szarpie, jakieś strzelaniny, wybuchy, gwałty (poza kamerą, ale zawsze), zarżnięta zostaje też świnia i gęś (i to bez efektów specjalnych, prawdziwa świnia dostaje z młotką w głowę i gdy się telepie od uderzenia, gościu podcina jej szyję nożem - i kamera od tego nie ucieka - mocne, zwłaszcza w dzisiejszej dobie szanowania praw zwierząt w filmach). WTF ciśnie się na usta co kilka chwil. W epizodycznych rólkach występuje cała plejada francuskich gwiazd z tamtego okresu - i ku mojemu przerażeniu ja już je potrafię rozpoznawać - co ta 1001 książka ze mną robi! :D. Film ogólnie zasłużył na 1/5, ale podwyższam ocenę na naciągane 2/5 - z dwóch powodów - delikatnie spodobało mi się (jak nic zauważam u siebie nieodwracalne zmiany w mózgu - Godard i "spodobało mi się" w jednym zdaniu!) przełamywanie czwartej ściany (kurde, tak jest po polsku 4th wall?) - aktorzy od czasu do czasu narzekają że są w kiepskim filmie, pytają napotkane osoby, czy są prawdziwe, czy z filmu, podpalają jakąś dziewczynę mówiąc "a ty i tak jesteś tylko wyimaginowaną postacią z tego filmu" itp. Druga sprawa to praca kamery. Sporo jest dłuuuugaśnych ujęć, w których dzieje się niesamowicie wiele - z pokazową ponad 10-minutową sceną korku na ulicy - przez 10 minut nasi antybohaterowie przedzierają się przez ten korek, wśród ciągłego wycia klaksonów (10 minut arrrghhh), mijając po drodze mnóstwo absurdalnych scenek, walcząc, krzycząc, biegając, unikając cudem zderzeń (bez cięć, jednym ciurkiem nagrywane) - coś takiego zasługuje przynajmniej na uznanie.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 466/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Le Samourai (1967), Francja + Włochy, reż. Jean-Pierre Melville

6 tygodni przerwy w oglądaniu. Musiałem się psychicznie przygotować do trzeciego z rzędu francuskiego filmu na liście. Po dwóch poprzednich spodziewałem się nagorszego i... mile się rozczarowałem. Nie było tak źle! Przez pierwsze 10 minut filmu nie pada ani jedno słowo, a zanim to pierwsze słowo usłyszymy zobaczymy na ekranie niemal-goliznę. Już choćby to powinno mnie pozytywnie nastroić :). W przeciwieństwie do większości francuskich filmów z listy, gdzie gadają bez przerwy i bez sensu, często gęsto z narratorem prawiącym od rzeczy pseudofilizoficzne bzdury, ten tytuł był jak zbawienie. Dialogów jest malutko, ludzie gadają ze sobą zdawkowo, główny bohater prawie wcale się nie odzywa gdy musi. A o czym to jest? Alain Delon (nasz stary znajomek) gra mordercę do wynajęcia. Perfekcjonistę, dbającego głównie o swój wizerunek i specyficzne pojęcie zawodowego honoru (stąd tytuł - Samuraj). Niestety, jedna z jego akcji nie idzie do końca pomyślnie - mimo że ofiarę udaje się sprzątnąć, zostawia za sobą świadka i jest podejrzewany przez paryską policję. Jak i czy się z tego wykaraska - o tym opowiada film. I ogląda się to zaskakująco bezboleśnie, w sumie nie do końca podpasowało mi tylko zakończenie - cała reszta była na miejscu. A jako bonus mogłem sobie pooglądać jakie nowinki techniczne miała francuska policja w końcówce lat '60 :). Daję mocne 3/5 i troszeczkę odzyskuję wiarę we francuskie kino.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 25 lut 2013, 15:21. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 467/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Cool Hand Luke (1967), USA, reż. Stuart Rosenberg

Nie wiem co się dzieje, że imageshack tak psuje wyświetlanie tych starych obrazków. Jak zamieszczam są dobre, po 2 miesiącach zaglądam z kolejnym filmem do działu - już połowa jakieś wielgachne rozmiary połapała. No ale nic, dziś miało być o Luku.

Po 8 tygodniach zabrałem się w końcu za kolejny film. Popadło na kolejny wielki klasyk amerykańskiego kina z Paulem Newmanem i oscarowym za tę rolę Georgem Kennedym w rolach głównych. Newman jako Luke trafia za wandalizm (po pijaku rozkręcił kilka parkometrów) na 2 lata za kratki, na dodatek z bonusem w postaci ciężkich robót drogowych. Zdaje się, że od lat 60 wymiar sprawiedliwości "ciut" złagodniał. Luke jest niepokornym duchem, który stawia opór systemowi dla samej idei stawiania oporu, więc jasna sprawa, że w więzieniu nie czeka go łatwy los, ani że zabawi tam zbyt długo. Szybko staje się idolem współwięźniów, podejmując liczne próby ucieczki. W filmie mnóstwo jest kultowych scen - jedzenie 50 jajek, pojedynek bokserski, sceny ucieczki, jest nawet cytat, który trafił na 11 miejsce w zestawieniu najsłynniejszych zdań filmowych "What we have here is failure to communicate", a jednak... No właśnie, film jakoś do mnie nie przemówił. Znaczy a i owszem, oglądałem bez bólu, nie musiałem się przymuszać i te 2 godzinki zleciały w miarę szybko, ale jakoś nie potrafiłem znaleźć w sobie uczuć do bohatera, nie potrafiłem przejmować się jego losem. Może dlatego, że pakował się w kłopoty dla samej przyjemności pakowania się w kłopoty, jego działania nie były niczym motywowane? Jakby nie było - nie za bardzo interesowało mnie, czy ucieknie z tego więzienia, czy nie [to plus wciąż obowiązujący w tamtym okresie w USA przepis zabraniający filmowym przestępcom happy endów, wtedy to dopiero były spoilery, huh], napięcia nie było więc żadnego. Nie mogę dać nic ponad przeciętną tróję: 3/5.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 13 kwi 2013, 10:09. »
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 137
A propo "What we have here is failure to communicate" ;D
http://www.youtube.com/watch?v=O1fHxPY3TJo
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Dobra piosenka, nie słyszałem jej od tysiąca lat :).

Nr 468/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Point Blank (1967), USA, reż. John Boorman

Mocny męski film o zbrodni, zemście i przemocy. A przynajmniej mocny był w latach '60, bo dziś oczywiście wrażenia nie robi. W roli głównej wyjątkowo nieatrakcyjny (ale może się nie znam?) Lee Marvin, któremu bliżej do czarnego charakteru niż głównego bohatera. Tu gra drobnego przestępcę, zdradzonego przez przyjaciela, który pakuje mu w pierś kulkę i ucieka z kasą i na dodatek z żoną. Bohater dochodzi do siebie albo i nie, w necie pełno jest spekulacji, że zginął w pierwszej scenie i cała reszta to majaki albo zemsta zza grobu - ja jednak obstawiam, że wszystko toczy się w rzeczywistości - numery z duchami zbyt naciągane :). Ale spekulacje tego typu mogły się pojawić, bo momentami film robi się mocno surrealistyczny, dziwne zabawy z cieniami, z głosami, liczne cięcia ujęć, sny, wracanie wspomnieniami do minionych wydarzeń - film potrafi być "normalnym" kryminałem przez 20 minut, a potem znów zaskoczyć tego typu sceną. Mimo to ogląda się bez większych zgrzytów. Lee Marvin to twardziel w starym wydaniu, nie bojący się walnąć przeciwnika z pięści w jaja, by zakończyć bójkę ani wykorzystać szwagierki jako nagiej przynęty dla swojego wroga. Wszystko w imię zemsty. I trzeba mu przyznać, że idzie mu ona dobrze - powoli rozkręca się, docierając coraz wyżej w hierarchii kryminalnego półświatka. Oczywiście, na fabułę trzeba przymknąć oko, liczy się tylko akcja i nie ma co sobie zawracać głowy głupotą przestępców, którzy podkładają mu się jak marzenie :). Zakończenie posiada spory twist fabularny, którego oczywiście domyślamy się już w połowie filmu, ale i tak delikatnie mnie zaskoczyło:
.
Można obejrzeć. Ciekawostka - pierwszy film, którego zdjęcia kręcone były w Alcatraz - ledwie kilka lat temu przestał być używany jak więzienie. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 15 kwi 2013, 14:39. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 469/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Wavelength (1967), USA + Kanada, reż. Michael Snow

Pewnego pięknego dnia, Michael Snow doznał objawienia. "Zostanę najlepszym reżyserem wszechczasów, zrobię film, o którym będzie się mówiło jeszcze tysiące lat po mojej śmierci". Jak pomyślał, tak też zrobił. Nie było to łatwe zadanie, musiał wykombinować coś takiego, co poruszy serca milionów widzów na całym świecie. "A może by tak jedno, długie ujęcie? Tak dajmy na to ze 40 minut, o dobre, dobre". "Akcja? Po co komu akcja, zawiesimy kamerę w niemal pustym pokoju". "No dobra, 40 minut to za długo, niech przez jakieś 2-3 minutki jakieś ludzie się pałętają, ale koniecznie bez sensu!". "Hmm, to wciąż za mało, o wiem - pobawię się światłem, w dwudziestej minucie walnę wszystko na czerwono, a w trzydziestej, o jacie, ale mam pomysł - na zielono, na zielono!". "A teraz to już przeszedłem sam siebie - a gdyby tak kamera nie wisiała ot tak sobie, ale przez te 40 minut robiła zoom na ścianę? Geniusz, jestem geniuszem!". "Ale to wciąż za mało, film już jest perfekcyjny, ale widz może jeszcze czegoś oczekiwać. Wieeeeem. Wkurzający dźwięk, rosnący przez te 40 minut na sile, tak że pod sam koniec widz będzie chciał obciąć sobie uszy, zamordować sąsiada i rozbić głowę o ścianę, byle tylko go nie słyszeć". I jak pomyślał, tak zrobił. I to co zrobił było WIELKIE. I zapewniło mu wieczne miejsce na liście 1001 filmów w dziejach ludzkości. I tylko ja się nie znam i daję mu 1/5. I nikt mi nie wmówi, że to jest coś ważnego, godnego uwagi ani genialnego. To zwykły gniot i jestem gorszym człowiekiem, gdyż bez oszukiwania i przewijania obejrzałem całe 40 minut , przypłacając to bólem głowy i zębów od tego cholernego dźwięku.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
Pierwszy w historii film z kamery monitorującej :D?
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 470/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Bonnie and Clyde (1967), USA, reż. Arthut Penn

Dobre wieści - koniec lat 60, to w USA rozprężanie cenzury. Cenzura miała zostać zastąpiona gdzieś koło roku 1970 systemem klasyfikowania filmów do grupy wiekowej (od lat 3, 12, 18 itd.) Bonnie and Clyde były jednym z pierwszych filmów, w których eksperymentowano z odważniejszym kinem - golizny oczywiście nie zobaczymy, ale już przemoc - jak najbardziej. Film gangsterski o najsłynniejszej parze bankowych rabusiów z Ameryki z lat 30. Prawdę mówiąc, film równie dobrze mógłby powstać i dziś - efekty specjalne są już bardzo na poziomie, strzelaniny z policją widowiskowe i wiarygodne, krew leje się gęsto i realistycznie (podobno pierwszy amerykański film na którym widać w jednym ujęciu strzał i ugodzonego człowieka - wcześniej zawsze było cięcie ujęcia). Bardzo dobrze odwzorowane zostały też realia epoki (co było o tyle łatwe, że minęło wtedy raptem 30 lat i jeszcze się dało wszędzie znaleźć zapadłe amerykańskie dziury i mnóstwo samochodów z epoki). Kolejne efekty złagodzenia cenzury to fakt, że tak naprawdę z bandziorami sympatyzujemy, są oni bohaterami, mimo że na końcu przegrywają (nie spoileruję, każdy chyba wie jak skończyli naprawdę Bonnie i Clyde?). W rolach głównych cała masa mniejszych i większych gwiazd (na dodatek wszyscy żyją do dziś, ha). Warren Beatty, Faye Dunaway (która już w młodości wyglądała dobrze tylko jak się popatrzyło pod odpowiednim kątem i z przymkniętymi oczami, no ale cóż), młody Gene Hackman, a w swoim debiucie nawet Gene Wilder (Willie Wonka :D). Film dobry, nawet się nad 4 przez moment wahałem, ale ostatecznie daję 3+/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1