Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 30 31 32 33 34 35 36 37 > »

Autor Post
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
No jak to tak, już niedługo miała być przełomowa połowa, a tu dowaliłeś tyle filmów :D
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 488/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
2001: A Space Odyssey (1968), Wielka Brytania, reż. Stanley Kubrick

Dziwny, ale bardzo ładny wizualnie film. Po kilku miesiącach posuchy, wracam do oglądania filmów. Albo tylko tego jednego, to się wkrótce okaże :). Film kultowy, już go nawet kiedyś jako małolat oglądałem, pamiętam że leciało w noc sylwestrową zaczynają od północy i jakoś te trzy godziny wysiedziałem, dostałem gorączki, bolała mnie głowa i niewiele zrozumiałem. Tym razem obyło się bez gorączki, ale też całego filmowego przesłania nie rozgryzłem, musiałem się posilać wujkiem imdb żeby się dowiedzieć, co ja w zasadzie na ekranie widziałem :). Dotyczy to zwłaszcza ostatniej pół godzinki filmu, gdzie oglądamy nie wiadomo co, jakieś formacje świetlne, dziwne wzorki itp. Podobno w latach 60/70 do kina waliły na to tłumy, bo się to super na prochach oglądało. I bez prochów wygląda to zresztą jak jakiś dziwny i odlotowy trip :). Film to głównie uczta dla oczu - i to w pierwszej części, gdy poznajemy praczłowieka - super widoczki wczesnej Ziemi, jak i w kolejnych, dziejących się w przyszłości (no, a przynajmniej rok 2001 wydawał się przyszłością dla twórców w roku 1968 :D)- tam napatrzymy się na gwiazdy, planety, statki kosmiczne. Wszystko z doskonałą muzyką w tle - ścieżka dzwiękowa jest rozpoznawna nawet przez osoby które filmu nie znają (http://www.youtube.com/watch?v=UqOOZux5sPE - tu akurat Strauss, który niekoniecznie dla filmu ten numer napisał, ale co tam :D). Mało jest za to dialogów - pierwsze 25 minut nie pada ani jedno słowo, podobnie ostatnie pół godziny. Efekty specjalne - z pełnym zaskoczeniem przyjąłem do wiadomości, że ten film powstał w końcówce lat '60 - efekty są znakomite, nic nie pachnie sztucznością, wizualnie bez zarzutów. No i kultowy HAL, który na stałe wprowadził motyw zbuntowanego superkomputera knującego przeciw ludziom (jego dialogi i kultowe zdania widziałem już w paru grach, na chwilę obecną do głowy przychodzi oczywiście Fallout). Wahałem się między oceną 3 i 4 (bliżej 3 byłem kiedy nie wiedziałem co oglądam, po doczytaniu po projekcji zaczęło mi się układać w całość dopiero). Czy warto obejrzeć? Nawet jeśli się nie spodoba, to i tak trzeba - to obowiązkowa pozycja dla miłośników sci-fi.
4/5Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 04 sty 2014, 12:31. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 489/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Vargtimmen /Hour of The Wolf/ (1968), Szwecja, reż. Ingmar Bergman

Ugh, znów Bergman. I znów ci sami aktorzy, co za każdym razem. Autorzy książki zapewne nie oglądali tych filmów, tylko wzięli encyklopedię i wklepali wszystkie jego filmy na listę! Ci sami aktorzy, a na dodatek w tych samych rolach co 2 filmy temu- znów Max von Sydoc i Liv Ullmann grają małżeństwo żyjące sobie na wyspie. Ale o ile w Shame chociaż tło wojenne było w miarę ciakawe, tak Godzina Wilka nie ma nic na swoją obronę. Tak prawdę mówiąc, po obejrzeniu filmu nie wiedziałem o co chodzi, Max i Liv żyją sobie na tej wyspie, spotykają dziwnych ludzi, gadają o bzdurach, czasem mają jakieś schizowe sny o których opowiadają, na końcu zaś pojawiają się jakieś wampiry i ich zjadają albo co. WTF? Czyżby w którymś momencie filmu zaczął się sen? Czy to były duchy? Zwidy? Imdb podpowiedział mi, że a i owszem, byłem blisko - bohater w którymś momencie zwariował i to były jego omamy, tyle że film nie raczył tego nam powiedzieć, wręcz zdradziecko oszukiwał pokazując sceny w których i żona z duchami/zjawami gadała. To może to i ona zwariowała? Nieważne tak naprawdę. Ważne, że nic a nic mnie nie obchodziło kto i dlaczego zwariował, dziwne scenki wkurzały, bezsensowne dywagacje na temat roli artysty nudziły. Jedna jedyna scena mi się podobała, gdy nasz bohater szedł przez korytarz pełen gołębi - ale nawet ta scenka nie uratowała filmu przed otrzymaniem najniższej możliwej noty 1/5. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy, film w którym nic nie trzyma się ładu i składu, los bohaterów mnie nie interesuje, przedawkowanie elementów symbolicznych aż boli i nic z tego wszystkiego nie wynika. Bergman dostaje u mnie kolejnego minusa.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 490/1155
Obraz wysłany przez użytkownika

Targets (1968), USA, reż. Peter Bogdanovich

O filmie jak zwykle nie miałem pojęcia, więc kiedy w pierwszych minutach filmu zobaczyłem stare zamczysko, nietoperze i burzę z piorunami, a po zamku zaczął się przechadzać Boris Karloff (czyli aktor który wcielił się w potwora Frankensteina i wiele innych ról horrorowych), zacząłem sobie robić nadzieję, że będzie dobrze. Potem jeszcze mignął mi młody Jack Nickolson i już miałem zakrzyknąć z radości, gdy pojawił się napis The End. Po kilku minutach filmu. WTF? Okazało się, że był to film w filmie i nici z horroru z Borisem Karloffem. Chociaż nie tak do końca... Boris gra tutaj w zasadzie siebie (choć pod innym imieniem, huh) - podstarzałego aktora z horrorów, który postanawia się rozstać ze światem filmu. Do tego wszystkiego dorzucony jest nowoczesny horror - maniakalny zabójca z całym arsenałem broni, który pewnego dnia postanawia zabić jak największą ilość przypadkowych osób. Oglądało się to z chorą fascynacją - gdy gostek ze snajperką leżał na dachu fabryki i walił w przypadkowych kierowców i pasażerów przejeżdżających aut, jak niektórzy nieświadomi swego losu zmieniając pas ratowali sobie życie, inni ginęli nie wiedząc kiedy. Ostateczne starcie mordercy z przypadkowo cały czas pałętającym mu się pod lufą Karloffem nastąpiło oczywiście podczas premiery jego ostatniego horroru, w kinie dla zmotoryzowanych (swoją drogą ciekawa idea, tutaj bardzo dobrze przedstawiona od strony techniczno - organizacyjnej - zawsze mnie intrygowało jak toto wyglądało, bo w Polsce (chyba?) takich cudów nie mieliśmy. Ostatnie starcie Karloffa ze snajperem bardzo satysfakcjonujące, film mimo że mnie oszukał w pierwszych minutach, to później bardzo ładnie się wybronił- trzymał w napięciu, wciągnął, a nawet w kilku momentach rozbawił. Można śmiało obejrzeć bez straty czasu - mocne 3+/5.
Przy okazji - nie wierzę własnym oczom, nowy imageshack zaczął w końcu działać jak należy - hurtowe wrzucanie plików i kopiowanie ich adresów już nie boli, nie gubi też rozmiarów. Normalnie cud!
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 22 sty 2014, 17:44. »
Użytkownik
Dołączył: Lut 2013
Posty: 65
Skąd: W-wa
Chyba obejrzę :)
_______________
For the king, for the land, for the mountains,
For the green valleys where dragons fly,
For the glory the power to win the black lord,
I will search for the emerald sword!
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 491/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Night of The Living Dead (1968), USA, reż. George A. Romero

Kultowy film, kóry zapoczątkował filmowo/growe szaleństwo zombiaków, które trwa do dziś. Niskobudżetowy (tak nisko, że już się niemal niżej nie dało, typu - jak im się auto porysowało, to zmienili scenariusz żeby to uzasadnić), z amatorami w rolach głównych (zęby bolą zwłaszcza od oglądania gry aktorskiej głównej bohaterki). Opowiada o walce o przeżycie przypadkowej grupki osób osaczonej w pewnym domku przez bandę zombiaków. Na ekranie po raz pierwszy w historii kina możemy zobaczyć takie smakowite obrazki jak wyżeranie ludzkich wnętrzności, córeczka dziabiąca mamusię narzędziem ogrodniczym, a potem podgryzającą tatusia - czyli dziś widoki powszednie, w latach '60 jednakże szokujące widzów nieprzyzwyczajonych do takich atrakcji. Film wprowadził horror w nową erę - teraz straszył hektolitrami krwi i flaków, kiedyś ponurymi gotyckimi zamczyskami. Dziś oczywiście zupełnie nie straszy, ale trzymać w napięciu, a i owszem - trzyma. Zwłaszcza pod koniec nocy, gdy już wiadomo że nie wszyscy z ocalałych doczekają ranka i kibicuje się (choć w sumie nie bardzo jest komu, same jakieś takie niesympatyczne typy się trafiły) pozostałym. Spoiler: . Czy warto to dziś obejrzeć? Tylko jako ciekawostkę historyczną, na pewno nie po to żeby przeżyć uniesienia horrorowe albo jakiekolwiek inne. 3/5 bo mimo wszystko nieco się rozerwałem.

PS zbyt wcześnie pochwaliłem imageshacka, znów zaczął gubić rozmiary obrazków. Bleh.
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 492/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Ma Nuit Chez Maud /Moja Noc z Maud/ (1969), Francja, reż. Eric Rohmer

Imageshack calkiem sie zmarnowal, nie dosc ze przeszedl na dzialalnosc komercyjna, to jeszcze stare zdjecia wrzucone wczesniej pokazuje jak mu sie zywnie podoba, sigh. No nic, eksperymentujemy dzis z wstaw.org moze bedzie lepiej...

Ten film obejrzalem juz czas jakis temu, ale dopiero teraz zebralo mi sie na spisanie mych wrazen :D. Samotny walentynkowy wieczor, postanowilem wpisac sie slicznie w konwencje depresyjnego forever alone i odpalilem sobie francuski dramat obyczajowy z zapedami filozoficznymi - jak cierpiec, to na calosc :D. Jak sie okazalo, mimo ze film byl dokladnie tym, czego sie po nim spodziewalem, az tak zle mi sie go nie ogladalo. Dziwne. Francuskie miasteczko, profesorek (ktory w filmie twierdzi ze jest mlodszy ode mnie, ale nikogo nie oszuka, to jakis stary dziad!) bierze sobie na celownik mlodziutka studentke, ale poki co troche przypadkowo pakuje sie na noc do lozka dopiero co poznanej rowiesnicy, tytulowej Maud. W sumie akcja filmu toczy sie ze 2-3 dni (plus na sam koniec skok o kilka latek w przod) i noce, nic nieprzyzwoitego na ekranie nie zobaczymy, uslyszymy za to duzo filozofowania (glownie rozwazania na temat Pascala) i francuskich madrosci zyciowych plus mnostwo rozwazan na temat chrzescijanstwa (w tym chyba z pol mszy po francusku, podczas ktorej nic poza sama msza sie nie dzieje, huh). I raz jeszcze ku memu zdziwieniu, az tak bardzo mnie to nie denerwowalo, sam nie wiem czemu, bo zwykle czegos takiego nie trawie :D. Moze wina magicznego wieczoru ( :D ) moze sie starzeje? Strach sie bac,ale daje 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 01 mar 2014, 20:18. »
Użytkownik
Dołączył: Lut 2013
Posty: 65
Skąd: W-wa
Narzekasz i narzekasz na tego Imageshacka, a mi to nie przeszkadza :)

Dziwniejsze jest to, że zniknęły wszystkie oceny na forum (te prostokąciki)...
_______________
For the king, for the land, for the mountains,
For the green valleys where dragons fly,
For the glory the power to win the black lord,
I will search for the emerald sword!
Administrator
Dołączył: Maj 2008
Posty: 59
MrRzepa napisał(a)
Narzekasz i narzekasz na tego Imageshacka, a mi to nie przeszkadza :)

Dziwniejsze jest to, że zniknęły wszystkie oceny na forum (te prostokąciki)...


Wbrew pozorom to nic dziwnego, tylko niefortunna ofiara adresów, które zmieniły się nieco przy modernizacji strony. Grafiki ocen siedzą teraz w innym katalogu. Na stronie wszystko gra. Zapomniałem, że JRK używał ich też tutaj.
Użytkownik
Dołączył: Lut 2013
Posty: 65
Skąd: W-wa
Dobry Pan Admin naprawił i działa :D
_______________
For the king, for the land, for the mountains,
For the green valleys where dragons fly,
For the glory the power to win the black lord,
I will search for the emerald sword!
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 493/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Lucia (1969), Kuba, reż. Humberto Solas

Kolejna zawalidroga na mojej drodze przez książkę, prawie 3-godzinny dramat historyczny z Kuby. A w zasadzie trzy dramaty miłosno-historyczne, bo tak naprawdę w cenie jednego dostajemy trzy (czyli każdy prawie godzinny) filmy, których fabularnie nie łaczy nic - w każdym z nich główną bohaterką jest kobieta o imieniu Lucia i obserwujemy jej perypetie miłosne na tle jakiegoś ważnego wydarzenia w nowożytnej historii Kuby - zaczynając od powstania przeciw Hiszpanom z 1895 roku, przez powstanie z 1832, aż po rewolucję Fidela Castro z lat '60. Historie ułożone są w rosnącej tendencji bycia interesującymi - od niemal wcale, przez prawie wcale aż w końcu wcale nie interesującą. Jest za to dużo emocji i to tych w wydaniu latynoskim, który znamy z telenoweli z Ameryki Południowej - dużo krzyków, histerii, jeszcze więcej krzyków i huśtawek nastrojów. Jedyny plus filmu to kilka ciekawych scen - w pierwszej części znajdzie się nawet bitwa - z szarżami kawalerii, golutkimi czarnoskórymi wojownikami, a wszystko na tle dżungli i bajeranckich wodospadów. Drugi film to zamieszki uliczne i strzelanina w teatrze, w trzecim.. hmm w sumie w trzecim nic epickiego nie było, nawet historia miłosna skończyła się bez jednego zgonu i w przeciwieństwie do pozostałych nawet niemal happy endem - od razu widać, że rządy Castro były tym, na co udręczony lud na Kubie czekał od tylu pokoleń :). Jedyną przeszkodą na drodze do szczęścia są narzucone onegdaj przez Jankesów opóźniające rozwój socjalistycznego kraju zacofane poglądy na rolę kobiety w rodzinie. Ale na szczęście młody pionier z ZSRR pomorze i wszystko skończy się (chyba?) dobrze. Tak serio, to propaganda ku mojemu zdziwieniu nie wali w filmie po oczach, ba, aż mi jej momentami brakowało i odnosiłem czasem wrażenie, że to jakiś film przeciwnika Fidela. Huh. Koniec końców - to były jednak zmarnowane 3 godziny, mocno się z flmami przemęczyłem (choć z każdym kolejnym było już coraz lepiej, zwłaszza jak się po godzinie okazało że się nie będę przez kolejne 2 mordował z tą samą główną bohaterką i nastąpi zmiana scenerii :D. 2/5 - z litości.

Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 05 mar 2014, 15:44. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 494/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Hsia Nu /A Touch of Zen/ (1969), Tajwan, reż. King Hu

Na marginesie, dopiero się gapnąłem, że to już trzeci film z roku 1969, '68 oglądałem przez jakieś pół roku, zobaczymy czy z tym pójdzie mi sprawniej :D. Dotyk Zen szczęśliwie należy do filmów, które można obejrzeć bez odczuwania na każdym kroku bólu istnienia, ba, można się przy nim nawet w miarę dobrze bawić! Należy od bowiem do gatunku "wuxia", czyli filmów kung fu z domieszką elementów fantastycznych - w tym przypadku są to obowiązkowe skoki podczas walki na absurdalne wysokości, ataki z wysokości graniczące z lataniem, walki w powietrzu podczas skoków i takie tam -słowem miodzio :). Fabularnie jest nieco dziwnie, ale to aż tak mocno nie przeszkadza. Główny bohater to malarz, mieszka w wiosce do której przybywa tajemnicza prześliczna dziewczyna (i to serio, naprawdę udało im się znaleźć śliczną Chinkę), w której oczywiście zaraz się zakochuje. Sprawy się jednak komplikują, gdy okazuje się że dziewczyna jest ścigana przez siepaczy cesarskich. Film rozkręca się powoli - pierwsze pół godziny niewiele się dzieje, myślałem wręcz że będzie to film o duchach - sporo było łażenia po ciemku po ruinach, klimatycznych ujęć zarośniętej zielskiem posesji (i też serio bardzo ładnie to im wyszło, zwłaszcza te ptaszki które od czasu do czasu wypuszczali zza kamery tak żeby od widzów nagle wylatywały, bardzo fajne). Potem sprawa się wyjaśnia i mamy trochę uczciwego kung fu, coraz więcej i więcej i na większą skalę. Niestety, kulminacyjna walka naszych bodajże 5 bohaterów z 200-osobową armią toczy się w niemal całkowitej ciemności, na dodatek trwa jakieś pół godziny. Szkoda, bo pewnie zmarnowało się tam sporo fajnych ujęć. Widać nie tylko ja na to narzekałem, bo mimo że film się fabularnie kończy (w sumie happy endem) nagle dostajemy kolejną scenę w której gostek mówi do naszych bohaterów - "wasz kumpel ma problemy, idźcie mu pomóc" - serio serio ponownie, tak ni z gruchy ni z pietruchy, jakby już po napisach końcowych :D. I dostejemy kolejne pół godziny walk, tym razem w świetle dnia, gdzie wszystko cudnie widać, tu też ma miejsce najwięcej sztuczek kung fu, mignął mi nawet Sammo Hung Kam-Bo (imdb potwierdziło że nie miałem zwidów) i czort z tym, że przez 20 minut tłuką się postaci których wcześniej w filmie nie było, które nas w sumie fabularnie nie interesują - ważne że jest na co popatrzeć :D. I pewnie gdyby przez pół filmu akcja nie toczyła się w nocy i było więcej takich rajcujących walk, dałbym 4, a tak film musi się zadowolić 3+.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 495/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Butch Cassidy and The Sundance Kid (1969), USA, reż. George Roy Hill

Western z Paulem Newmanem i Robertem Redfordem w tytułowych rolach głównych. Na dodatek z zacięciem komediowym, dużą ilością super widoczków, pościgami, strzelaninami, wybuchami i pociągami. Czego chcieć więcej?! :D Oglądałem to z dużą przyjemnością i aż dziwiło mnie, że nie znałem tego filmu wcześniej - tak dobrego westernu już dawno nie spotkałem. Tytułowi rabusie to w sumie dobre chłopaki, które muchy nie skrzywdzą, dobrze się bawią, na każdym kroku, nawet w obliczu śmierci rzucają dowcipami (przed skokiem w przepaść do rzeki jeden z nich mówi, że nie skacze, bo nie umie pływać, na co drugi pociesza go, że nie ma sprawy, bo pewnie i tak nie przeżyją upadku). Takich wywołujących uśmiech na twarzy dialogów i monologów jest zresztą cała masa i już chociażby dla nich warto było te 2 godziny przed monitorem spędzić. Przy okazji dowiedziałem się skąd wzięła się jedna ze scen w Nagiej Broni:
http://www.youtube.com/watch?v=uS9Qmgk4aR0. Zdecydowanie polecam, a 5/5 nie daję tylko dlatego, że zakończenie (mimo że wyjątkowo epickie) pozostawiło mnie jednak w lekko smutnym nastroju - nie mogę się doczekać kiedy w tych filmach "źli" bohaterowie przestaną być w końcu karani i dobro przestanie obowiązkowo triumfować.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 496/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Midnight Cowboy (1969), USA, reż. John Schlesinger

Świat się kończy. Dramat obyczajowy o ciężkim losie meneli z Nowego Jorku oceniam na 4/5 :D. Ale mam na swoją obronę kilka mocnych argumentów - może i dramat, ale mnóstwo w nim elementów komediowych, no i przede wszystkim doskonała gra aktorska Jona Vioghta (Dustin Hoffman też odwalił kawał dobrej roboty, ale znam jego gębę z takiej ilości filmów, że nie mogłem się do końca przekonać do jego postaci i w nią do końca uwierzyć). Naiwny (by nie rzec głupi jak but) chłopak z Texasu przyjeżdża do Nowego Jorku z planem zostania męską dziwką, a jako swój pomysł na siebie wybiera bycie kowbojem. Paraduje po mieście zaczepiając kobiety i proponując im sex za kasę. I idzie mu to fatalnie. Pogrąża się coraz bardziej, pakując z kłopotu w kłopot (zwykle przez to że jest zbyt dobry i Nowy Jork zjada go ze skarpetkami na śniadanie). Oszukany przez Dustina mimo wszystko kumpluje się z nim i razem dzielą trudy życia nowojorskich bezdomnych meneli. I tak w zasadzie jak tak się dobrze zastanowić, to jego perypetie bardziej mnie bawiły (stąd mi się ta komedia wzięła) niż przygnębiały - los naprawdę cały czas działał przeciw niemu, mimo że staczał się coraz bardziej (godząc się nawet na spotkania z mężczyznami). Do tego dorzucić trzeba mnóstwo dziwnych flashbacków i marzeń na jawie, ciekawy portret Nowego Jorku z lat 60 i powstaje film, który sam się ogląda :). I nawet Oscara dostał, z tego co widziałem.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 497/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Satyricon (1969), Włochy + Francja, reż. Federico Fellini

Niezbyt często używam takich sformułowań, zwłaszcza przy pisaniu bądź co bądź publicznego tekstu, ale dla tego filmu zrobię wyjątek - jeśli miałbym go opisać jednym słowem, to brzmiałoby ono "pojebany". Oglądałem ten film przez większą część 2 godzin nie mając pojęcia co się dzieje na ekranie, dlaczego się dzieje, ani dokąd to w zasadzie zmierza i jaki ma cel. Po jakimś czasie wydedukowałem iż akcja dzieje się w antycznym Rzymie i opowiada o perypetiach pewnego młodzieńca. Nie zawsze trzymają się kupy, akcja skacze, starzy wrogowie są nagle najlepszymi kumplami, w którymś momencie wręcz scenka urywa się w pół zdania. Dopiero wizyta na mądrym imdb podpowidziała mi o co chodzi - film jest oparty na rzymskim poemacie, który jednakże do naszych czasów w całości nie dotrwał - mamy tylko jego strzępy i Fellini postanowił te strzępy sfilmować, nic od siebie nie dodając i urywając brakujące kawałki. Zabieg ciekawy, ale i cały film eksperymentatorski - to tzw. art movie, czyli takie bardziej dzieło sztuki dla wybrednego widza niż kogoś pragnącego rozrywki, sensu i fabuły :D. Jedno trzeba jednak Felliniemu przyznać - mimo że nie ma to ładu ni składu, mimo że fabułę trzeba sobie często dośpiewywać, to jakoś nie mogłem oderwać od filmu wzroku. Na ekranie dostajemy prawdziwą ucztę dla oczu - zbieraninę najdziwniejszych postaci jakie się przez ekrany przetoczyły, z rozmachem zrobione dekoracje (jak np. ogromny ziggurat zrujnowany trzęsieniem ziemi), tłumy statystów, są nawet słonie bojowe i dziwaczne statki niewolnicze. Rozmachu, wizjonerstwa (co z tego że opartego na szaleństwie) filmowi na pewno nie brakuje. Na dodatek Fellini postawił na szokowanie - mnóstwo scen było dla widza w latach 60 na pewno obrazoburczych i wstrząsających - i nie mówię o seksualnym rozpasaniu, bo "najgorsze" co zobaczymy to kilka razy kobiece mniej lub dużo mniej piękne piersi. Ale i tak jest z czego wybierać - homoseksualizm, samobójstwa, zabójstwa, dręczenie zwierząt, rozpasanie, rozpusta, dekadencja pełną gębą, aż po testament bogacza, który obiecuje swój spadek tym, którzy zjedzą jego martwe ciało na surowo. Ostro :). Daję filmowi 3/5, bo potrafił przykuć moją uwagę na całe dwie godziny i dostarczył wrażeń estetycznych, jakich się po nim zupełnie nie spodziewałem :D.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < ... 30 31 32 33 34 35 36 37 > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1