Autor |
Post |
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 471/1001 Csillagosok, Katonak /The Red and The White/ (1967), Węgry + ZSRR, reż. Miklos Jancso Wegierski film (we współpracy z ZSRR, ale potem się rozmyślili i zakazali wyświetlania w Rosji) o rosyjskiej wojnie domowej z 1919 roku. Brzmi mało zachęcająco? Też tak myślałem, zwłaszcza patrząc na kraje produkcji. Spodziewałem się propagandowego dzieła sławiącego dzielnych bolszewików walczących z oddziałami wiernymi caratowi. A dostałem... no właśnie, co właściwie? Film jest mocno artystyczny, ale w dobrym tego słowa znaczeniu - mnóstwo jest długich ujęć, szerokich panoram (ogromna Wołga, polą i łąki, wioski z cerkwiami), kilka fajnych scen batalistycznych z dużą ilością pędzących koni. Są też samoloty i zdjęcia kręcone niby z nich (ale kamera za nisko, mimo to efekty fajne). Przede wszystkim jednak, nie jest to propaganda. Tak na dobrą sprawę nie wiadomo, kto jest dobry, a kto zły, przez połowę filmu tak naprawdę nie potrafiłem rozróżnić Czerwonych od Białych - zresztą oni sami z tym mieli problemy. Akcja toczy się wokół pewnej wioski i szpitala - przechodzą z rąk do rąk, jeńcy są łapani przez obie strony, czasem wypuszczani, czasem zabijani od razu, czasem zabijani dla zabawy, czasem wypuszczani, a potem ścigani. Totalny chaos i zamieszanie. Raz jedni raz drudzy są górą, trup ściele się gęsto. Nie ma w zasadzie głównego bohatera (no, jeden na upartego może by się znalazł), kamera skacze od jednej grupki do drugiej, a żołnierz za którym kamera biegnie i tak po chwili zginie (i to od kul czy ciosów i swojej i wrogiej strony). I chyba o to reżyserowi chodziło i chyba dlatego film dostał bana w ZSRR - pokazał, że wojna to chaos, bezsens i przypadek, a nie maszerowanie z Marsylianką na ustach równym szeregiem przeciw wrażym siłom (choć i taka scena się na końcu znalazła). Z ciekawostek - najładniejszą pielęgniarkę gra polska aktorka, którą widziałem i w Faraonie. Ogólnie - film ciekawy i godny obejrzenia. Dla miłośników tego okresu, wręcz obowiązkowy. Mocne 3+/5.
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 472/1001 Marketa Lazarova (1967), Czechosłowacja, reż. Frantisek Vlacil Dwa miesiące przerwy, czas wracać do oglądania . Pozostajemy w bloku wschodnim, jako że film z Czechosłowacji. Szczęśliwie pozbawiony zapędów propagandowych. Akcja umiejscowiona w XII wieku w Czechach (czy jak się to wtedy zwało - Bohemia, Wielkie Morawy, czy co tam), starcie dwóch rodów, starcie pogaństwa z chrześcijaństwem. Fabuła nieco zakręcona, głównie przez styl narracji, przez większość część filmu nie wiedziałem co się dzieje, dlaczego się dzieje i z kim się dzieje . Ale ogólne zarysy mniej więcej łapałem. Zresztą główna zaleta filmu to nie fabuła, ale zdjęcia. Wszystko wygląda bardzo wiarygodnie średniowiecznie. Jest brzydko, brudno, ohydnie, zacofanie - tak jak powinno wtedy być. Aktorzy nieźle ucharakteryzowani, ale głównie super zdjęcia przyrody. Najlepsze śniegowe panoramy, wygląda to naprawdę bardzo fachowo, zwłaszcza sceny z wilkami ganiającymi ludzi (mimo że prawie same Szariki ). Sceny bitewne już ciut gorsze, bo efekty specjalne z lekka przestarzałe, ale też dają radę. Załapało się nawet trochę golizny (ale też takiej przypadkowej i średnowiecznej, że tak powiem naturalnej). Największe zastrzeżenie jakie mam (poza dziurami fabularnymi) to jednak długość - trwa toto bowiem 3 godziny! Obejrzeć można, choć trzeba się nastawić na dłuższe posiedzenie. Z ciekawostek - aktorka grająca tytułową rolę została później dyplomatką, ambasadorowała w Polsce przez 5 lat i napisała książkę o stosunkach słowacko - polskich, jakoś 2 lata temu startowała też tam zdaje się w wyborach prezydenckich, ha. 3/5 « Ostatnia zmiana: JRK, 27 cze 2013, 10:02. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 473/1001 The Jungle Book (1967),USA, reż. Wolfgang Reitherman Animacja Walta Disneya, jedna z ostatnich jakie sam nadzorował przed zamrożeniem. I nie wiem, chyba się starzeję, bo kiepsko mi się to oglądało, a podobno to jego najlepszy film i umiłowany klasyk. Meh. Oparty luźno na Księdze Dżungli Kiplinga, tyle że z wyciachanymi wszystkimi mrocznymi aspektami, pozostała lekka, wesoła opowiastka o Mowglim, chłopcu wychowanym przez zwierzęta z dżungli i jego powrocie do cywilizacji. Jest tylko jeden mroczniejszy moment, gdzie co bardziej wrażliwym widzom (najlepiej ze średnią wieku około 5 lat) może zakręcić się łza w oku, cała reszta to mniej lub jeszcze mniej śmieszne przygody z różnymi zwierzakami. Animacja ma te 50 lat na karku i to widać, jestem już zresztą rozpieszczony przez Pixara i mało co robi na mnie wrażenie, ale trzeba przyznać, że ruchy zwierząt, jak i samego dzieciaka są bardzo naturalne i widać, na co poszło 3 lata pracy nad filmem - zwłaszcza jak się pomyśli, że to nie jak dziś komputery animowały, tylko ludzie pracowicie rysując kadr za kadrem. Zgroza, ile z tym musiało być roboty . W każdym razie - film może i fajny, ale dla zupełnie innego widza niż ja, nie mogę dać więcej niż 3/5. Nawet piosenki mi w ucho nie wpadły, starość prze państwa jak nic ;D. « Ostatnia zmiana: JRK, 01 lip 2013, 9:30. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 474/1001 Hori ma Panenko /The Fireman's Ball/ (1967), Czechosłowacja + Włochy, reż. Milos Forman Ugh, już wiem skąd się wzięło powiedzenie "jak w czeskim filmie", oznaczające absurd, brak sensu i ogólne zamieszanie. Wzięło się z tego filmu . Nazwisko reżysera coś mi świtało, ale dopiero imdb mi podpowiedziało, że to ten sam gość, który po ucieczce z Czechosłowacji do USA zrobił tam Lot nad kukułczym gniazdem i Amadeusa. Hori ma Panenko to taka czarna komedia, a w zasadzie tragikomedia, choć z bardzo ale to BARDZO specyficznym poczuciem humoru. Żarty są na poziomie polskiego Rejsu, czy innych Misiów. Czyli Polaków śmieszą, resztę świata nie za bardzo - podobnie tu, tylko Polaków zastąpić należy Czechami. Może też i ja mam przedawkowanie filmów demaskujących absurdy komunizmu, ukazujących najgorsze cechy ludzi żyjących w tamtym systemie, zmuszonych do kombinowania aby przeżyć. Bo jakoś film mi zupełnie nie podszedł. Męczyłem się przy oglądaniu. Jakaś czeska wioska, remiza strażacka, a w niej ogromny bal, wybory miss, loteria z fantami i pożar we wsi. Koniec fabuły. Tja. Czeski film normalnie. Jak ktoś lubi takie klimaty, to pewnie się odnajdzie, ale ja dziękuję nie skorzystam. Daję 2/5.
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Pytanko - u was tez te obrazki powiekszaja sie na caly ekran? Cos sie imageshack kiepsci, wrzucone obrazki po jakims czasie gubia zapisane rozmiary, ech. Nr 475/1001 Terra em Transe /Ziemia w transie/ (1967), Brazylia, reż. Glauber Rocha Ugh. To był ciężki orzech do zgryzienia. Awangardowy film brazylijski, o zacięciu politycznym, dramat społeczny. Przez pierwszą połowę filmu nie wiadomo, o co chodzi, akcja skacze, kolejność przyczynowo - skutkowa pomieszana, dopiero pod koniec można się domyślić, że są to majaczenia rannego/umierającego bohatera, stąd te wszystkie dziwne sceny. Na dodatek złego, główny bohater i narrator to poeta i komentuje to co widzimy na ekranie wierszem - z którego nic się nie da zrozumieć, tak dobry to wiersz . Jak już się fabułę ogarnie, to wychodzi na to, że w pewnym fikcyjnym południowoamerykańskim państewku o władzę walczy dwóch kandydatów - faszyzm kontro lepperyzm. Szczęśliwie, obaj są pokazani z jak najgorszej strony, więc film nie jest propagandową tubą dla żadnego z ustrojów. Kamera wariuje, biega dookoła bohaterów, czołga się przez tłum ludzi, robi zbliżenia na wszystkie pryszcze na brodzie. Nawet jak już wiadomo o co mniej więcej chodzi, to i tak większość wydarzeń nie ma sensu, a co gorsze widz (a przynajmniej ja) ma to wszystko w nosie, nic a nic go nie obchodzi co się stanie z bohaterami, nie da się ich lubić albo chociaż zrozumieć. Omijać szerokim łukiem, nudne, dziwne i na dodatek trwa prawie 2 godziny. 1/5 « Ostatnia zmiana: JRK, 18 lip 2013, 9:04. »
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
|
Ta, niektóre obrazki są powiększone, ale szczerze to mnie to w niczym nie przeszkadza
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 476/1001 Ostre Sledovane Vlaky (1967), Czechosłowacja, reż. Jiri Menzel Coś się autorzy książki czepili Czechów w roku '67, już trzeci film w tym języku. I szczęśliwie, tym razem film okazał się z całej trójki najlepszy. Pociągi pod specjalnym nadzorem toczą się gdzieś pod koniec II wojny światowej, na małej zapyziałej czeskiej statyjce. Główny bohater zostaje tam peronowym, czort wie co to za funkcja właściwie, bo wszystko co robi, to salutuje przejeżdżającym pociągom. Całość utrzymana jest w klimatach dobrego wojaka Szwejka i Allo Allo - niby toczy się wojna, ale na stacyjce ważniejsze są sprawy sercowe, a konkretnie łóżkowe, wokół tej tematyki kręci się wszystko. Nasz bohater to młody chłopak, momentami miałem wrażenie, że upośledzony umysłowo, no ale może wtedy ten poziom inteligencji to był standard i jestem niesprawiedliwy . Ku memu zaskoczeniu, film okazał się całkiem śmieszny, scenki mnie bawiły, dialogi całkiem sprytne, aktorzy też odwalili kawał dobrej roboty. Kto by się spodziewał, że stary czeski film o wojnie mi się spodoba . I to mimo tego, że golizny w nim nie ma, wszystko jest przedstawione metaforami i to takimi, że jak podpowiada imdb, hitchockowy pociąg wjeżdżający do tunelu powinien się wstydzić, tyle tu tego i tak wysublimowanego . Jeden jedyny raz zobaczymy goły tyłek dziewczyny, na którym drożnik stawiał będzie pieczątki. Potem zresztą matka dziewczyny będzie ją po sądach ciągała i wszystkim zainteresowanym i nie ten tyłek pokazywała . Końcówka robi się dramatyczna, bohater wplątuje się w partyzantkę i robi się zbyt poważnie, ale i tak wystawiam filmowi 4/5. Można śmiało obejrzeć.
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 477/1001 Viy (1967), ZSRR, reż. Georgi Kropachyov, Konstantin Yershow Nie tylko Czechosłowacji się czepili autorzy w roku '67, ale ogólnie Europy Wschodnej - piąty film z tegoż roku z bloku komunistycznego! I ku memu zaskoczeniu - znów dobry film . Gatunek - w zamierzeniach pewnie miał być horror, ale dziś już nic a nic nie straszy. Sporo w tym też komedii, znacznie częściej przyjdzie się uśmiechnąć niż krzyknąć ze strachu. Akcja toczy się w dawnych czasach, gdzieś na Ukrainie, bohaterem jest młody student cerkiewny, który ma nieprzyjemność napatoczyć się podczas wakacji na wiedźmę i koniec końców musi spędzić trzy noce w starej klimatycznej cerkwi. A każdej nocy straszy tam coraz bardziej. I główną atrakcją filmu są właśnie te strachy. Nie oglądałem tego żeby się bać, ale żeby zobaczyć, co też jeszcze wymyślą autorzy. Bo wizje mieli naprawdę niezłe. Co prawda główna uczta dla oczu zaczyna się dopiero w kilku ostatnich minutach filmu, gdy na ekranie pojawia się cała horda strachów, z tytułowym Vijem na czele (no ok, akurat Viy wyszedł im tak jakby uciekł z Pana Kleksa w Kosmosie, ale cała reszta to niezła schiza i pomysłowość charakteryzatorów) . Fajnie odwzorowana jest też ruska wieś - bardzo naturalnie, fajnie ucharakteryzowani Kozacy, z obowiązkowymi wąsiskami i kozackimi czuprynkami. Ogólnie ruskie mordy zakapiorskie bardzo dobrze zrobione. Że już nie wspomnę o przecudnej urody chyba rumuńskiej aktorce - imdb podpowiada, że grała też w filmowej wersji rpg Requital kilka lat temu, huh. Imdb zresztą daje też namiary na remake filmu - http://www.imdb.com/title/tt1224378/?ref_=rvi_tt - podobno premiera w 2014, po kadrach widać, że efekty specjalne będą niezłe. Zresztą - te z 1967 też są całkiem dobre - zwłaszcza wspomniana praca charakteryzatorów, ale i sceny we wnętrzach - lewitacja i takie tam. Kuleją oczywiście sceny plenerowe, gdzie ewidentnie widać że tło jest domalowane albo z innego filmu, no ale to już takie uroki starych filmów. W każdym razie - zasłużona 4/5 i patrzę z optymizmem w przyszłość po ostatnich filmach w książce .
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 478/1001 Gaav /Krowa/ (1968.), Iran, reż. Dariush Mehrjui Ugh, wypadłem z rytmu, bo utknąłem na tym "arcydziele". Irańskie kino z epoki Chomeiniego. Jest tak źle, jak to sobie wyobrażacie . Prawie dwie godziny filmu o miłości wieśniaka do krowy. Nie żartuję. Bieda z nędzą, jakaś wybitnie zacofana irańska wioska z domkami z gliny i mnóstwem prostych ludzi, wokół tylko pustkowia, błoto i deszcz. Super miejsce do życia. W wiosce mieszka niejaki Hassan, którego dumą i chlubą jest tytułowa krowa. Gość traci dla niej głowę, gada z nią, pieści, wygłupia się, je razem z nią siano z paśnika, bałem się że w którymś momencie zacznie ściągać spodnie... Szczęśliwie, w 25 minucie filmu krowę trafia nagły a niespodziewany szlag. Nasz bohater dobrze tego nie przyjmuje, a mianowicie całkowicie odwala mu maniana i zaczyna twierdzić, że to on jest krową. Sąsiedzi próbują pomóc jak mogą - a mogą niewiele, przez 15 minut tłumaczą mu że krową nie jest, bo nie ma rogów, ja nie żartuję, ten film naprawdę jest na takim poziomie. Do tego dochodzi jeszcze w miarę ciekawy mini-wątek z tajemniczymi złodziejami, nocnymi pościgami (prawie nic nie widać, ale przynajmniej przez moment jakieś emocje są), ale niestety, nic z niego nie wynika. Urywa się bez słowa wyjaśnienia, a był miliard razy ciekawszy niż główna intryga. Co i tak nie było trudne, bo wszystko jest ciekawsze od gościa który ma obsesję na punkcie krowy. Dołożyć do tego należy obowiązkowo dołujące i niepotrzebnie dramatyczne zakończenie i mamy obraz irańskiego kina z lat '60. Unikać, już lepiej pooglądać żywą krowę na łące przez 2 godziny - lepsza rozrywka. 1/5 « Ostatnia zmiana: JRK, 24 sie 2013, 20:30. »
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lut 2013
Posty: 65
Skąd: W-wa
|
A tak z ciekawości to masz pojęcie czemu np.: ta krowa jest na tej liście? Jest to w jakiś sposób uzasadnione? _______________ For the king, for the land, for the mountains, For the green valleys where dragons fly, For the glory the power to win the black lord, I will search for the emerald sword!
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 137
|
Hmmm... Dzej pewnie odpowie na twoje pytanie, a ja pozwolę sobie dorzucic swoje trzy grosze. Film najprawdopodobniej znalazł się na liście, bo: a) jest irański, b) jest całkiem niezły. Inna sprawa, ze film nie jest dla każdego, a ocena Dzeja jest subiektywna (co bynajmniej nie znaczy ze zła). Tak naprawdę 95% filmów z tej listy (a przynaamniej tego co ogarnąłem) jest niezła. Reszta... coż... "Dog Star Man" Braghage'a już był, "Trop tot, trop tard" pary Huillet/Straub dopiero będzie ... :/ PS. Swietnie, ze wróciłes do oglądania. Szybki rzut oka na listę - następne jest "Dawno temu na Dzikim Zachodzie". Powinno Ci się spodobac
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Ta, książka argumentuje, że film jest na liście, bo to "pierwszy irański film który zdobył międzynarodową sławę". Ale jak toto komu się mogło podobać? . Może komuś, kto lubuje się w oglądaniu nędzy i rozpaczy . Co to następnego filmu - też jestem pozytywnie nastawiony, jedyny myk jest taki, że trwa ponad 2 godziny i ciężko będzie tyle hurtem wygospodarować .
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 479/1001 C'Era Una Volta Il West /Once Upon a Time in The West/ (196 , USA, reż. Sergio Leone Miałeś elmozgu rację, Dawno temu na dzikim zachodzie spodobało się. I to bardzo . Spagetti western, tym razem kręcony nie tylko w Europie ale i w USA (stąd ciekawostki na imdb - jest scena gdy bohaterka jedzie powozem, część przejażdżki kręcona w Hiszpanii, reszta w USA - najdłuższa jazda dorożką w historii kina ). Kogo my mamy w obsadzie? Tym razem jako bezimienny, tajemniczy strzelec występuje Charles Bronson - doskonale pasujący do swojej roli grającego na harmonijce (całkiem fajny motyw, mocno mi się z Wild Arms'owymi muzyczkami kojarzył), wyluzowanego mściciela. Jest też jak zwykle śliczna Claudia Cardinale (i nawet nieco niepasujący dubbing jej roli nie zniszczył), jest w końcu Henry Fonda. Tym razem w nietypowej dla siebie roli - bezwzględnego mordercy. Podobno gdy widzowie pierwszy raz go w tym wcieleniu zobaczyli, sikali z wrażenia po nogach - dotąd zawsze grał bohaterów, szeryfów i takich tam, a tu - ktoś z krzaczorów morduje rodzinę, bez wahania strzela do dzieci - kamera podnosi się do twarzy zabójcy - "o w mordę to Herny Fonda" . Fabuła skupia się wokół tajemniczego questu Bronsona, który ewidentnie ma jakiś zatarg z przeszłości z Fondą - ale do ostatnich chwil nie dowiemy się o co chodziło. W środku całego zamieszania jest też kaleki baron kolejowy, bogata wdowa i przypadkowy lokalny bandyta (ale z gatunku tych sympatyczniejszych ). Widoczki niezłe, zwłaszcza te z dużymi ilościami statystów - miasteczko na Dzikim Zachodzie, budowa linii kolejowej - to naprawdę robi wrażenie, mieli niezły rozmach. Najlepsze są jednak dialogi - można by rzec kultowe - ale tak to z twardzielami na Dzikim Zachodzie, którym niestraszne stawanie do strzelanic 1:3 i odgrażanie się przeciwnikom, że mają o 2 konie za dużo, bywa . Podobała mi się też muzyka (na imdb niektórzy narzekali, że mało różnorodna, ale mi to nic a nic nie przeszkadzało), sceny akcji, rosnące napięcie i ogólna tajemniczość. Takie filmy na liście to ja rozumiem - 5/5 należy się bez wahania. « Ostatnia zmiana: JRK, 02 wrz 2013, 13:38. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 480/1001 Planet of The Apes (1968.), USA, reż. Franklin J. Shaffner Zawsze chciałem nadrobić zaległości i obejrzeć ten film, żeby zobaczyć na czym polega fenomen serii i szaleństwo osób przebierających się za małpy . Nie spodziewałem się tylko, że to aż tak stare - w końcu to nadal lata '60 XX wieku. Jest to przy okazji jeden z tych filmów, w których nawet jeśli nie oglądałeś, to i tak znasz zakończenie - nie da się uniknać spoilera, ostatnia scena filmu jest zbyt kultowa, by dało się jej uniknąć . Nie będę się starał i ja, spoileruję aż miło . Charlton Heston gra ziemskiego astronautę, który wysłany zostaje na badawczą misję w kosmos (rozczulająca scenka, gdy sobie w kabinie statku kosmicznego popala cygaro ), przenosząc się przy okazji do roku 3978 i rozbijając na tajemniczej planecie. Wkrótce okazuje się, że planetą rządzą cywilizowane małpy (pierwsze z nimi spotkanie, gdy wpadają konno strzelając ze strzelb - niezłe), ludzie zaś są bezrozumnymi zwierzętami, na które poluje się (i robi pamiątkowe zdjęcia nad stosami ciał, jak to na polowaniach). Fakt, że Heston jest inteligentny, potrafi pisać i mówić, stanowi dla mocno religijnej kultury małp szok i jest zaprzeczeniem ich wiary (że małpy zostały stworzone na podobieństwo Stwórcy, ludzie zaś i inne zwierzęta mają im służyć). Wynika stąd mnóstwo zamieszania, ucieczek, pościgów, walk, strzelaniny, słowem mnóstwo kina akcji . Dorzucić do tego należy całkiem niezłą charakteryzację - no dobra, "całkiem niezłą" - jak na tamte czasy po prostu niesamowitą - prawie nie widać że to ludzie w makijażach, mimika jest zrobiona naprawdę super. I oczywiście kultowe zakończenie, gdy Heston odkrywa prawdę o planecie. Film doczekał się 4 kontynuacji (na liście ich nie ma, a z tego co czytałem są dużo gorsze, więc nie będę się z nimi zapoznawał) i jednego (podobno nieudanego, więc uczynię podobnie i nie obejrzę) remaku z 2001 (w którym Heston też grał, tylko w przebraniu małpy, huh). Podobało mi się na 3+, albo nie będę taki i podciągnę na 4/5 . « Ostatnia zmiana: JRK, 03 wrz 2013, 10:28. »
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Nr 481/1001 Faces (1968.), USA, reż. John Cassavetes Po dwóch niezłych filmach na liście, znów sięgamy dna. A potem schodzimy jeszcze kilka metrów w dół. Faces jest tak złym filmem, jak to tylko możliwe. Opowiada historię kryzysu pewnego starzejącego się małżeństwa, wszystko toczy się podczas jednej nocy. Bohaterowie cały czas są pijani, krzyczą przez cały film, bełkoczą, a przede wszystkim się śmieją. Jest to maksymalnie wkurzające, zwłaszcza że film trwa ponad 2 godziny. Tak, dostajemy ponad 2 godziny pijackich kłótni, bezsensownych dialogów i podchmielonych chichotów z zupełnie nieśmiesznych rozmów. Przerażające. I nie obchodzi mnie, że film jest ważny pod tym względem, że po raz pierwszy w amerykańskim kinie ktoś ośmielił się w dialogach poruszyć kwestię seksu oralnego (na dodatek bardzo oględnie i półgębkiem i to tak, że dopiero imdb mi potwierdziło, że faktycznie o tym rozmawiali, sigh) - jest to film niesamowicie nudny, gra aktorska jest przesadzona (ile można udawać krzyczącego pijaka zanim popadnie się w przesadę?), a i sama idea ciężka do strawienia. Jakbym chciał oglądać pijaków i słuchać wkurzającego śmiechu, to bym nie siedział wieczorami przed komputerem tylko pałętał się po imprezach, dziękuję bardzo . I tak, wiem, że tematyka zdrady małżeńskiej (i to obu zainteresowanych stron) w Ameryce w tamtych czasach też była tematem tabu i ten film pewnie ostro namieszał obyczajowo. Ale co z tego, skoro to wyszło tak przeraźliwie nudno. 1/5 i pozostaje mi się modlić, żeby inne "dzieła" tego reżysera już na listę nie trafiły, aż boję się sam sprawdzić... Już wolałem tą bidę z nędzą z Iranu, serio! « Ostatnia zmiana: JRK, 04 wrz 2013, 22:50. »
|