Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: 1 2 3 4 5 ... > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Temat był za fajny żeby pozwolić mu umrzeć razem ze starym forum :) Dla przypomnienia - dorwałem książkę o takim właśnie tytule i zainspirowało mnie to do obejrzenia tych wszystkich filmów po kolei. Wystartowałem w grudniu 2007, na chwilę obecną mam zdaje się 82 filmy na koncie, przy obecnym tempie za jakieś 10 lat obejrzę je wszystkie :-) No to bez zbytniego przedłużania, bo mam kilka opisów do nadrobienia - linki do części poprzednich: 1 2 3 4 5 6 7
« Ostatnia zmiana: JRK, 07 wrz 2013, 0:05. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 79/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Bitter Tea of General Yen (1933), USA, reż. Frank Capra

Melodramat z akcją osadzoną w przedwojennych, rozdartych wojną domową Chinach - sporo nawiązań do Shanghai Express tak na marginesie. Młoda Amerykanka, misjonarka przybywa do Chin na ślub ze swoim ukochanym, ale w wyniku zrządzenia losu trafia do pałacu lokalnego watażki, Generala Yen (Chińczyk grany był przez Szweda, strasznie to w oczy kole, zwłaszcza ta domalowana skośność ;-)). I tam nieśmiało rodzi się między nimi uczucie. Taaa. Mimo wszystko - warto obejrzeć dla scen batalistycznych i poczucia choć namiastki klimatu Chin - to się jako tako w tym filmie broni. No dobra, nie jest to zły film, nawet całkiem mi się podobał, proszę, powiedziałem to - jesteście szczęśliwi??? Pozycja 22/79
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 80/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Sons of The Desert (1933), USA, reż. William A. Seiter

Flip i Flap! Przy okazji - chyba tylko w Polsce tak ich nazywamy, wszędzie indziej występują jako Stan Laurel i Oliver Hardy... Już zapomniałem jacy oni są śmieszni! Oglądałem jakieś ich filmy jako dzieciak, ale nadal przynoszą sporo frajdy. Dla przypomnienia - jeden duży i gruby, drugi mały i wiecznie zapłakany :) W filmie należą do loży Synowie Pustynii i wybierają się na zgrupowanie, ale niestety - żony są temu przeciwne, a obydwaj są pantoflarzami. Wymyślają więc plan jak wymknąć się żonom pod pozorem wyjazdu do sanatorium (w tej roli Honolulu...). Wszystko to prowadzi do całej masy niesamowicie śmiesznych gagów, sytuacji i nieporozumień. Śmiechu co niemiara! I to naprawdę robi wrażenie - np. żona rzuca talerzami w głowę grubasa, jeden za drugim, kamera cały czas kręci, nie ma efektów specjalnych, a scenka trwa dobre pare minut - i to kręcili za jednym razem - coś niesamowitego. Zasłużona pozycja 7/80.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 81/1001
It's a gift (1934), USA, reż. Norman Z. McLeod
Obraz wysłany przez użytkownika
Pierwszy film z 1934 roku i od razu dobry film :-). Komedia. Aktor pierwszoplanowy, W.C.Fields to podobno ktoś bardzo znany i rozpoznawalny, kto grał w całej masie komedii, ale ja go tu widziałem po raz pierwszy ;-). Podobno jego znakiem rozpoznawczym było picie i robienie z tego żartów - tu się chyba ograniczał, bo popijał z umiarem i nie rozrabiał. Ale i tak było wesoło. Fabuła leci po starej dobrej linii - dostajesz spadek, kupujesz marzenie, marzenie okazuje się lipą, ale na szczęście udaje się coś innego i wszystko kończy się happy endem. Film pełen jest genialnych scenek - np. gdy bohater próbuje zasnąć, a tu zaczyna się dziać milion rzeczy które mu w tym przeszkadzają, po prostu poezja smaku :-). Mamy też coś, czego dziś w kinie nie zobaczymy - nabijanie się z niewidomych, z niesłyszących - seryjnie - czułem się okropnie śmiejąc się z tych scenek, ale nie da się ukryć - to było śmieszne! Pozycja 15/81.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 82/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Triumph des Willens (1934), Niemcy, reż. Leni Riefenstahl

Ha, sam nie wiem jak zacząć opowiadać o tym filmie. W założeniach miał to być dokument z szóstego zjazdu partii nazistowskiej w Norymberdze w 1934 roku, ale do nakręcenia go Hitler zatrudnił genialną reżyserkę, która stworzyła arcydzieło filmu propagandowego. Film jest naprawdę dobry, poruszający, budzący takie coś w środku widza, nawet jeśli wiemy dziś co naziści sobą reprezentowali i jak za te 5 lat po nakręceniu filmu potoczyła się historia. Mimo to, a może właśnie dlatego film oglądałem z ogromnym zainteresowaniem. Było nie było - kawałek historii można na nim obejrzeć - przede wszystkim popodglądać Hitlera - jest go w filmie sporo, mogłem popatrzeć na jego gesty - z dzisiejszego punktu widzenia śmieszne - ta gestykulacja, to zaperzanie się podczas przemów, to łapanie się pod boki jak Robin Hood, ale widać też że gość miał charyzmę, kiedy przemawiał to aż całego go nosiło. Ale najbardziej widowiskowe są te ogromne masy ludzkie - ustawione w grzeczne rządki (to się mogło tylko Niemcom udać), skandujące, śpiewające (kilkaset tysięcy ludzi!!!), defilujące jak trybiki w maszynce. A wszystko na ogromną skalę - tysiące flag, naprawdę wyglądało to jak morze, tysiące ludzi, miliony (jak się wydaje, a może nawet nie wydaje?) swastyk. Chyba takiej gali nawet na otwarciu igrzysk olimpijskich czasem nie zobaczymy... A wszyscy zdyscyplinowani, setki szeregów z łopatami na plecach idących budować autostrady, śpiewających hymn nazistów (nigdy wcześniej go nie słyszałem, a kurcze wpadający w ucho, coś jak Marsylianka!). Trochę mnie też zdziwiło, że nie było jednostek wojskowych - wszystko jakieś paramilitarne siły partyjne. Jedyne wojsko jakie defilowało to konnica niemiecka (seryjnie, nie wiedziałem że ją mieli, dziwnie jakoś wermacht na koniach wygląda) i w samochodach opancerzonych. Co tu dużo gadać - film naprawdę robi wrażenie i nie dziwię się, że potrafił Niemcom namieszać w głowach... I nie dziwię się, że Hitlerowi się w głowie pomieszało - tyle tysięcy ludzi dostających spazmów na jego widok, całe to show itd. Pozycja 29/82.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 07 maj 2008, 6:09. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 83/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
L'Atalante (1934), Francja, reż. Jean Vigo

Niedobry, bardzo niedobry film. Reżyser podpadł mi już Zero for Conduct, a tym filmem tylko do końca zniszczył swój wizerunek. Nie widzę sensu umieszczania go na liście 1001 najważniejszych filmów wszechczasów. Francuski gniot z Simonem znanym z dwóch filmów o Boudu, którego po prostu nie cierpię. Tu znów gra wariata, bardzo męczącego swoim irracjonalnym zachowaniem widza, czyli mnie. Wszyscy bohaterowie zresztą to zbieranina dziwaków i nie budzą sympatii. Wiejska dziewczyna wychodzi za mąż za kapitana barki i zamieszkuje wraz z nim na pokładzie. Mieszka tam również wspomniany wariat, chłopiec pokładowy oraz tysiąc kotów. I tak sobie pływają bez składu i ładu przez cały film. Fabuła znaczy jakaś tam jest, ale przez większość filmu jej nie widać, udręczony po jego obejrzeniu jestem niesamowicie. Chyba się na jakiś czas do tej książki zniechęcam... Pozycja 79/83.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 137
I bardzo dobrze, że temat nie umarł, bo udało Ci się niektórych wciągnąć (a tym jeszcze innych itp. itd.). Zaczęło się niewinnie od "Kid Brother", a potem już poszło z górki :)

Tak trzymać i powodzenia (w oglądaniu i opisywaniu), a ja idę szukać plakatu z Lilian Gish ;)
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
--> elmozg --> witamy na nowym forum :-) i cieszę się, że czemuś ta moja pisanina i oglądanina służy! i gdzie jakaś nowa recka, hm?

Nr 84/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Black Cat (1934), USA, reż. Edgar G. Ulmer

Wbrew pozorom film nie ma z kotami prawie nic wspólnego, reżyser przyznał później, że w reklmach sugerował oparcie się na opowiadaniu Edgara Poe o tym tytule tylko po to, aby przyciągnąć widzów do kina. Wsadził potem tego kota do filmu na siłę, ale gra on naprawdę marginalną rolę i nic więcej. No, jak to mamy za sobą i wiecie już o czym ten film nie jest, to poraz napisać o czym jest :-). W filmie po raz pierwszy na planie spotkali się odtwórcy roli Draculi i potwora Frankensteina - czyli Lugosi i Karloff (gościu faktycznie ma straszny wygląd sam z siebie ;-)). Fabuła kręci się wokół nowożeńców z Ameryki podróżujących po Węgrzech, którzy na skutek zbiegu okoliczności zostają wplątani w śmiertelną rozgrywkę między dwoma szaleńcami. Dorzućcie do tego satanizm, geniusza architektury, służących z których jeden wygląda jak Arni z 13 posterunku (tylko domalowali mu skośne oczy), a drugi to żywcem wzięty ze Star Trecka mieszkaniec Wulkana, byłe narzeczone zamrożone w czasie w jakichś słojach, zamek zbudowany na grobach pomordowanych i zdradzonych towarzyszy wojennych, obdzieranie żywcem ze skóry, grę w szachy o ludzkie życie, a dostaniecie właśnie to, o czym ten film jest. Ogólnie ogląda się bez bólu, choć sporo w nim naiwności i niekonsekwencji. Ale jak się na to wszystko przymknie oko, to można obejrzeć, choć strachu (a niby to horror) nie zaznacie nawet przez pół sekundy. Pozycja 51/84.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 85/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Judge Priest (1934), USA, reż. John Ford

Stany Południowe, rok 1890, jakieś zapadłe miasteczko. Urząd Sędziego od ponad 20 lat pełni był żołnierz Południa, przyjazny, dobroduszny i obdarzony zdrowym rozsądkiem Judge Priest. Gdy do miasta wraca jego bratanek, pomaga mu (wbrew oburzonej mamuśce która chciała dla synka kogoś z większą kasą) w miłosnych podchodach do mieszkającej po sąsiedzku sierotki. I tak to się powoli rozkręca przez pół filmu, całkiem miło i w takim melancholijnym duchu południowym, aczkolwiek nieco nudnawym, by wreszcie pokazać pazurki. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu - trafiamy na salę sądową gdzie toczy się sprawa przeciw miejscowemu kowalowi, który jest ogólnie podejrzanym typem, ale wstawił się w bójce za ową sierotką, więc mu kibicujemy. A - i składa kwiatki na grobie jej matki, ciekawe cóż to też może znaczyć hmmm ;-). W każdym razie - sprawa kończy się oczywiście zwycięstwem w fantastycznym stylu, porywa i całkowicie równoważy powolny początek. Nie dawał mi też spokoju jeden ze starszawych aktorów, ksiądz, a wcześniej też żołnierz Południa - aż wreszcie - grał Południowca w filmie nr 3. z listy - Birth of A Nation - 20 lat wcześniej :-) Ale nadal jest do siebie podobny!!! Pozycja 50/85, można obejrzeć.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 86/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
It Happened One Night (1934), USA, reż. Frank Capra

Pierwszy film w historii, który zgarnął Oscara za: najlepszy film, aktor, aktorka, scenariusz i reżyseria jednocześnie. I chyba całkiem zasłużenie, bardzo dobrze się przy nim bawiłem. Film to romantyczna komedia, jakich dziś wiele - aaaale oczywiście - wtedy był to jej jeden z pierwszych przedstawicieli i już to trzeba docenić. Widzieliście to oczywiście sto tysięcy razy: on i ona spotykają się przypadkiem, na początku się wybitnie nie lubią, działają sobie na nerwy, robią sobie na złość, ale przez zbieg okoliczności zmuszeni są współpracować i tak jakoś po drodze rodzi się między nimi uczucie, choć cały czas udają, że się nie cierpią. Ale akurat w tym filmie wszystko układa się w tak zgrabną całość, nastrój jest tak pozytywny, żarty zabawne, aktorzy bardzo dobrzy i sympatyczni, że ogląda się jednym tchem (Clark Gable i Cloudette Colbert, aczkolwiek tą drugą widziałem po raz pierwszy w życiu). Niektóre scenki naprawdę mnie rozwaliły - a nie spodziewałem się, że jakaś stara komedia może mnie jeszcze czymś zaskoczyć. No i jest to chyba pierwszy film, w którym zobaczymy helikopter (1934 rok!!!), choć tu nazywają go żyroskopem czy coś i wygląda jak zwykły samolot, ale z wiatrakiem na górze no i ląduje pionowo! Jest to też film, z którego Friz Freleng wziął pomysł na Królika Bugsa - serio! A imdb plotkuje, że Clark Gable w jednej ze scen miał się rozebrać, ciągle gadając, ale miał niejakie problemy z podkoszulkiem pod koszulą (bleh), nosił więc koszulę bez niego i po tym filmie taka moda stała się absolutnym przebojem - jak się tak dobrze zastanowić, to ja pod garniturem zawsze noszę tylko koszulę, a pod nią już nic, więc też jestem widocznie zainspirowany tym filmem :) Na zawsze zmienił męską modę... Zasłużona, wysoka pozycja 4/86.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 87/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Thin Man (1934), USA, reż. W.S. Van Dyke

Film detektywistyczny ze sporą dawką humoru, niminowany w czterech kategoriach do Oscara, ale przegrał z It Happenede One Night. Detektyw na emeryturze przybywa wraz z nowo poślubioną żoną do Nowego Jorku, gdzie nieco wbrew sobie zostaje wciągnięty w rozwiązywanie zagadki kilku morderstw. Wątek coraz to się zagęszcza, widz (a przynajmniej ja) do końca nie wie co się dzieje i kto jest mordercą. Sprawa rozwiązuje się dopiero podczas klimatycznego obiadu na końcu filmu, gdzie wszyscy podejrzani zasiadają przy stole, a detektyw w stylu późniejszego Colombo przedstawia swoją wersję zdarzeń i demaskuje mordercę. Cały czas przy tym dowcipkując, sypiąc żarcikami z rękawa i wplątując się w zabawne sytuacje. Jest nawet piesek, mały terier, który robi sztuczki i jest ogólnie bardzo zabawny :-). Ale tu akurat łatwo było mnie podejść, bo na pieski to mam małą odporność, nawet tak durny film jak Beethoven mi się podobał ;-). Co ciekawe - w filmie główny bohater wraz z żoną (tak na marginesie - rzecz niespotykana w tego typu filmach - kochają się, są dla siebie dobrzy, są na tym samym poziomie intelektualnym, mają to samo poczucie humoru, cały czas sypią nawzajem żarcikami, bardzo to się dobrze ogląda, choć raz żona nie jest zrzędliwym babskiem!) ostro chlają przez cały film i jest to raczej pokazane jako zaleta... Seryjnie, nie ma pięciu minut żeby sobie czegoś nie walnęli, ale nie wpływa to na ich świeżość w rozwiązywaniu zagadek. Och well... Film okazał się taki sukcesem, że nakręcono kolejnych 5 przygód detektywa wraz z szanowną małżonką, ale ich już na liście mojej nie ma... Pozycja 19/87.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 10 maj 2008, 5:53. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 88/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Captain Blood (1935), USA, reż. Michael Curtiz

Z hukiem armat i brzękiem rapierów wkraczamy w rok 1935. Na jego otwarcie - film o piratach! Dwugodzinna epopeja o XVII wiecznym Irlandczyku (oooo!), doktorze, który zostaje sprzedany jako niewolnik na Karaiby. Buntuje się, ucieka i wraz ze współwięźniami rozpoczyna życie pirata, siejąc terror w Nowym Świecie. Ma zresztą świetne nazwisko rodowe - Blood, które doskonale pasuje do jego nowego fachu. Gdzieś po drodze zakochuje się oczywiście z wzajemnością w siostrzenicy gubernatora, zostaje przez nią kupiony, potem jako pirat ona wpada w jego ręce i on kupuje ją itd. itp. Aktor grający głównego bohatera, Australijczyk Errol Flynn, stał się dzięki temu filmowi z nikogo megagwiazdą i zagrał (wraz zresztą z córką gubernatora - która zresztą jako pierwsza z aktorek z oglądanych przeze mnie filmów żyje do dziś i ma 92 lata!) w kilkunastu kolejnych filmach przygodowych. Często w nich zresztą walczył na szpady/rapiery/miecze z tym samym "złym charakterem", z którym osobiście się jako aktorzy nienawidzili (na planie Capitana został nawet złośliwie i specjalnie zraniony przez niego w ramię, blizna została mu na zawsze). Reżyser zresztą też Flynna nie lubił, mimo że w sumie nakręcili razem kilkanaście przebojów. Ot, Hollywood. Zresztą - film jest fajny, piraci strzelają, abordażują, błąkają się po Tortudze i po tropikalnych wysepkach, walczą na szpady, uciekają, gonią, dzielą łupy, zatapiają wrogie okręty, do pełni szczęścia brak tylko gwałcenia, ale cóż - nie można mieć wszystkiego ;-). Pozycja 13/88.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 89/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Mutiny on The Bounty (1935), USA, reż. Frank Lloyd

Pozostajemy na otwartych morzach, tym razem na pokładzie brytyjskiego okrętu z XVIII wieku - Bounty. Przy okazji - polski tytuł ma jakiś taki lepszy wydźwięk Bunt na Bounty, czyż nie? :-). Film zarobił Oscara za najlepsze dzieło 1935 roku, doczekał się też co najmniej 2 remaków (z Brando, a potem z Hopkinsem), a grający w nim Clark Gable zgolił nawet swe sławetne wąsy :-). Opowiada zaś historię autentycznego buntu załogi, który wywołany został okrucieństwem, sadyzmem i złodziejstwem kapitana i doprowadził do reform w brytyjskiej flocie, które z kolei przyczyniły się do jej późniejszej dominacji na morzach i oceanach całego świata. Strasznie długi, 2 godziny 12 minut, ale jakoś udało mi się go obejrzeć za jednym przysiadem - mimo że znałem fabułę z remaków i wiedziałem co się stanie, to i tak wciąga porządnie :-). No i pobyt na Taiti mi się podobał. Tylko tubylki za mocno poubierane, ech... Z ciekawostek - reżyser z premedytacją wybrał na postać kapitana aktora, którego Clark nie cierpiał, żeby to się ładnie na ekran przełożyło. Clark co prawda usiłował jakoś załagodziś animozje i nawet (wg imdb) zabrał kapitana do burdelu, ale rychło okazało się, że ten jest homoseksualistą, przywiózł nawet na plan swojego chłopaka i nienawiść wybuchła ze zdwojoną siłą :-). No dość plotek, pozycja 35/89.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 90/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
A Night At The Opera (1935), USA, reż. Sam Wood

Kolejny film Braci Marx, choć już nie tak śmieszny jak Kacza Zupa. Ma za to sensowną fabułę (bracia pomagają nieznanemu ale dobremu śpiewakowi zaistnieć na scenie) i całość trzyma się jakoś kupy. I w sumie nadal jest śmieszne, tyle że nie aż tak totalnie zwariowane i pokręcone. Świetny jest zwłaszcza numer z kilkunastoma osobami w małej kabinie na statku, pościgi po linach, skoki, huśtanie na trapezie i takie tam w operze - i wszystko bez pomocy dublerów. Dostaliśmy też kilka przydługich numerów muzycznych - bracia są jak widać wszechstronnie uzdolnieni - grają na pianinie, hafie, harmonijce, trąbce i nerwach. Obejrzeć można, choć bez takich salw śmiechu jak przy poprzednim filmie. Pozycja 22/90.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 91/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The 39 Steps (1935), UK, reż. Alfred Hitchcock

Sto tysięcy razy lepszy film niż Blackmail kilka lat wcześniej. Z jakiegoś dziwnego powodu wcześniej tego filmu nie widziałem - a jest naprawdę dobry! Hitchcock jest naprawdę mistrzem thrillera i suspensy. W filmie młody Kanadyjczyk na wakacjach w Londynie przez zbieg okoliczności wplątany zostaje w misterną intrygę szpiegowską która kręci się wokół tajemniczych 39 stepsów, zostaje wrobiony w morderstwo i musi uciekać - zarówno przed policją jak i przed szpiegami czyhającymi na jego życie. Jego jedyną szansą na przeżycie jest współpraca ze strony niechętnej mu, a również przypadkiem poznanej dziewczyny, z którą zostaje w którymś momencie skuty kajdankami. I tak ucieka, najpierw sam, potem z nią przez cały film, ledwo uchodząc z życiem i wolnością na każdym kroku. Ogląda się to naprawdę jednym tchem, nie wolno tylko za bardzo zacząć się zastanawiać nad logiką niektórych wydarzeń i przyjąć pewne sprawy na wiarę z przymróżeniem oka, a wszystko będzie dobrze ;-). Zwłaszcza to przymróżenie oka przyda się w finale, gdzie jak na dzisiejsze standarty wszystko się zbyt łatwo kończy... Niemniej jednak - szczerze polecam. Pozycja 6/91.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika

Strona: 1 2 3 4 5 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1