Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 31 32 33 34 35 36 37 > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 498/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Z (1969), Algieria + Francja, reż. Costa-Gavras

Thriller polityczny oparty na faktach. Których nie znałem, więc oglądało mi się to tym przyjemniej. Jak się po filmie (i późniejszej edukacji w necie) dowiedziałem, w latach 60 w Grecji rządziła prawicowa junta wojskowa, było to państwo policyjne ze znacznym ograniczeniem praw obywatelskich - w którymś momencie zakazana była nawet tytułowa litera Z, która w Grecji przy okazji bycia literą oznacza "on żyje". Chodziło o zamordowanego przez władzę (a konkretnie przez skorumpowanych najwyższych przedstawicieli policji i administracji) polityka opozycji - i o tym właśnie jest ten film. Tyle że zrobiony po francusku. Ale to detal. Oglądało mi się to z zaciekawieniem, nie to żeby to dla mnie jakaś nowość była, bo w komuniźmie państwo mordujące polityków opozycji to był chleb powszedni, ale nie wiedziałem, że działało to na Zachodzie też w drugą stronę - prawicowi bojówkarze z hasłami Bóg Ojczyzna na ustach mordowali pacyfistów i komunistów. Można obejrzeć bez szkody dla zdrowia psychicznego i nawet kilka fajnych scenek ulicznych rozrób się znajdzie - 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 499/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Il Conformista (1969), Włochy + Francja + RFN, reż. Bernardo Bertoluci

Włochy w przededniu II wojny światowej, do władzy dochodzą faszyści. Nasz główny bohater przyłącza się do nich, wstępuje do tajnej policji i rusza wraz z młodą żoną do Paryża, by zamordować antyfaszystowskiego profesora. Sprawy się komplikują, bo nasz bohater jest dość porypany emocjonalnie (w dzieciństwie był maltretowany seksualnie przez faceta i za mocno mu się to spodobało, mimo że owego pierwszego swego kochanka zabił w wieku lat 14 - tak tak ten film wie jak rozkręcić skandalik obyczajowy :D). Żeby nie było za łatwo, zakochuje się w żonie owego profesora, a owa żona zakochuje się w jego żonie. Pokręcone? A i owszem, ale na szczęście aż tak bardzo tego w filmie nie widać - można się śmiało skupić na oglądaniu przedwojennego Paryża i Rzymu (autka z epoki, fajne krajobrazy, klimatyczne ujęcia, zwłaszcza zimowe), odrobinka golizny i ładne aktorki, do tego niezbyt wyeksploatowany temat (nie przypominam sobie innego filmu z włoskimi przedwojennymi faszystami) i człowiek nie czuje że ogląda włoski dramat obyczajowy :D. Śmiało wystawiam 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 500/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
Easy Rider (1969), USA, reż. Dennis Hopper

Film nr 500! Po staremu byłbym w połowie listy, po nowemu jeszcze 60 filmów zanim to nastąpi :). W każdym razie - film kultowy, wcześniej go oczywiście nigdy nie widziałem i zabierałem się do niego z niejakim zaciekawieniem i niepewnością. Na szczęście - nawet się podobało. Peter Fonda (syn tego Fondy i ojciej tej Fondy (która zresztą gra rólkę jako dzieciak i w tym filmie) i Dennis Hopper (znacie go na pewno, choć w tym filmie nie rozpoznałbym za skarby świata, że to on) to dwaj hmm anarchiści? hippisi? motocykliści - tak, to będzie dobre określenie, którzy po udanym dealu narkotykowym jadą do Nowego Orleanu zrealizować marzenie o zabawie na Mardi Grass. I tak sobie jadą w pięknych okolicznościach przyrody, palą marichuanę, gadają o wolności, UFO i takich tam (i podobno nie udawali że palą, aktorzy naprawdę jarali i ćpali). Po drodze spotykają różne indywidua - hippisów, obrońców moralności, wpadają nawet na Jacka Nickolsona (któremu 20 minutowy pobyt w filmie pozwolił na wystartowanie kariery w kosmos). Krajobrazy pierwsza klasa, wrażenie podróży znakomite, aż mi się znów zamarzyło żeby samemu wyruszyć w podróż. No i oczywiście muzyka, z nieśmiertelnym Boooorn to be wiiiild w czołówce. Z oceną wahałem się między 3 i 4, ale ostatecznie zostaję przy 3, bo mi się zakończenie nie podobało (mimo że rozumiem jego konieczność i przesłanie, ale nie podoba mi się i już :D).
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 501/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
High School (1969), USA, reż. Frederick Wiseman

Pseudo dokument o amerykańskim liceum. Bez lektora mówiącego nam o co chodzi, kilkanaście niezwiązanych ze sobą scenek, praktycznie w każdej scence nieznane wcześniej osoby, prawie same gadające głowy. Nuda panie, nuda. Że niby wielkie mi odkrycie, że szkoła stara się uczniów wtłoczyć w swój schemat? Zrobić im z głowy sieczkę i stworzyć posłuszne roboty? Stłamsić indywidualizm i zanudzić na śmierć? Pfff, amerykańskie cwaniaki powinny trafić do naszych szkół z czasów komuny, tam to się dopiero robiło wodę z mózgu. Choć jak się tak dobrze zastanowić, to i komunizm i kapitalizm stosowały te same metody maltretowania psychicznego młodych ludzi żeby wykuć sobie następne pokolenie tak samo myślących. W każdym razie - film nudny, nic w nim odkrywczego, z kilkunastu scenek ze 2-3 przykuły na chwilę moją uwagę, reszta to marnowanie czasu. Gdyby nie licealistki (przyjmijmy wariant optyistyczny, że pełnoletnie), nie byłoby w nim już zupełnie na co popatrzeć. 2/5 i to z litości i za to że nie trwało dużo dłużej niż godzinę.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 502/1155
Obraz wysłany przez użytkownika
In The Year of The Pig (1969), USA, reż. Emile de Antonio

Raz jeszcze dokument, tyle ze tym razem nie oszukiwany i ustawiany. Choc moze troche wyedytowany tak, zeby udowodnic swoja racje. Rzecz jest o wojnie w Wietnamie (w momencie premiery wojna trwala sobie jeszcze w najlepsze) i jest w 100% dokumentem antywojennym. Temat arcyciekawy, materialow z tej tematyki mnostwo, mozna bylo stworzyc naprawde interesujacy dokument, ale neistety, nie wyszlo. Wieksza czesc filmu to gadajace glowy, na dodatek dla widza po 50 latach nieznane, nie mialem pojecia kim jest Ten Wazny Pan przemawiajacy o koniecznosci wyslania amerykanskich chlopcow za Pacyfik, prawie godzinny wstep o francuskim okresie kolonizacyjnym Wietnamu niemal zanudzil na smierc. Film nie powiedzial mi nic nowego o okrucienstwie wojny (no moze faktem, ze Amerykanie zrzucili tam wiecej bomb niz wszyscy alianci razem wzieci podczas calej II WŚ), ale zgaduje, ze w roku 69 byl waznym glosem, ktory otworzyl ludziom oczy na to, co sie dzieje w Indochinach. Dobrych ujec militarnych w filmie jest moze kilkanascie minut, mi szczegolnie w oczy rzucilo sie kilka czolgow, zwlaszcza ten z nazwa Posen i Smolensk- co czolg Poznań robil w Wietnamie?? Za duzo tez bylo gadania o polityce, ukladach senackich itd. - ale raz jeszcze zgaduje, ze to byl taki material demaskatorski. Swoja droga, kojarzycie jakis film o Wietnamie, w ktorym ta wojna zostala przedstawiona jako cos dobrego? W sensie sluszna sprawa, mimo ze przegrana? Bo mi sie kojarza same dramaty pokazujace jej bledy i glupote :D. Daje 2/5 za zmarnowany potencjal.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 503/1156
Obraz wysłany przez użytkownika
The Wild Bunch (1969), USA, rez. Sam Peckinpah

Skoro Spawara zabral sie za swoja lista 1001, to najwyzsza pora zebym i ja sie zabral za swoja :). Na dobry poczatek - bardzo zacny western z gwiazdorska obsada (ale z nazwiska wymienic moge tylko Ernesta Borgnine, reszta to twarze znajome, ale nie zapamietane :D). Western brutalny, w ktorym trup (w tym i niewinny i postronny - juz pierwsza scena to strzelanina miedzy bandytami a najemnikami kolejowymi w srodku miasteczka w ktorym akurat odbywa sie parada i zadnej ze strzelajacych stron nie robi to wiekszej roznicy) sciele sie gesto, akcja goni akcje (napad na bank, poscigi, wysadzanie mostu, porwanie pociagu, atak partyzantow meksykanskich itd itp :D), a glowni bohaterowie to zbiry i zakapiory, ktorym nie powinnismy w sumie kibicowac. Ale i tak kibicujemy. Jest to tez jeden z pierwszych filmow, ktory w pelni korzysta z dobrodziejstw konca amerykanskiej cenzury - padaja brzydkie slowa, pojawiaja sie nagie piersi, tocza sie rozmowy o prostytutkach, a bandziory poniekad wygrywaja (no nie do konca, ale i tak nie ma obowiazkowego ukarania winnych jak to do tej pory bywalo). Zakonczenie epickie, Rambo nie powstydzilby sie body countu (zdaje sie ze ponad setka trupow w ostatnich kilku scenach - nasi bohaterowie uruchamiaja dzialko maszynowe - niby taka metafora - koniec dziekiego zachodu, koniec samotnych rewolwerowcow, zaczyna sie XX wiek, zaczyna sie epoka mass murder). Wszystko to okraszone humorem, trudna meska przyjaznia, bandyckim kodem honorowym. I dostajemy jeden z lepszych westernow jakie do tej pory widzialem - 4+/5 bez wahania.
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 504/1156
Obraz wysłany przez użytkownika
Andrei Rublyov (1969), ZSRR, reż. Andrei Tarkovsky

Ten film w zasadzie nie powinien mi sie podobac :D. Dramat historyczno - psychologiczny z nastawieniem na przezycia artystyczne widza w dodatku w wydaniu z ZSRR. Dobrze ze zabierajac sie za ten tytul nie wiedzialem, ze to bedzie cos takiego, bo bym sie nastawil negatywnie. A tak, odpalajac go w ciemno i bez uprzedzen moglem go ku mojemu zaskoczeniu polubic! Cos sie ze mna niedobrego dzieje, bo fim naprawde mi sie podobal - i to do tego stopnia, ze przyznaje mu bez mrugniecia okiem 4/5. Przez wieksza czesc pierwszej polowy nie wiedzialem co sie dzieje - bohaterowie nie sa przedstawieni widzowi, o tym ktory to tytulowy Andrei dowiedzialem sie po ladnej godzinie, wczesniej wcale nie okreslibym go jako glownego bohatera. Zreszta, jak juz sie dowiedzialem kto jest kim, druga polowa prawie calkowicie Andreia porzucila i skupila sie na zupelnie innym watku! Andrei byl postacia historyczna - mnichem rosyjskim, zyjacym w okolicach 1400 roku, tworca podobno najwspanialnych ortodoksyjnych ikon. Co wiec ogladamy w filmie skoro nie sledzimy jego kariery zawodowej jak na uczciwy film biograficzny przystalo? Ano ogladamy sobie zycie codzienne w Rosji sprzed tych 600 lat. A jest co podziwiac - rezyser mial do dyspozycji spore zasoby ludzkie i zapewne gotowkowe, bo charakteryzacja i rozmach robia wrazenie - bitwa o miasto z setkami statystow, kamera obejmujaca ogromny obszar, na ktorym nie ma ani skrawka XXI wiecznej cywilizacji (sam nie wiem, czy znalezli takie zapoznione miasteczko i tam krecili, czy postawili makiety gdzies w szczerym polu), scenki rodzajowe w domostwach, kosciolach, w pieknych okolicznosciach przyrody. Nic a nic nie przeszkadzalo mi ze nie wiem o co chodzi ani kim sa bohaterowie - ogladalo sie wybornie. I na dodatek fajne ujecia - konni zolnierze lapia jakiegos typa (nie wyjasni sie prawie do konca filmu, kim byl, kiedy juz o nim dawno zapomnialem), wywlekaja z gospody, nasi bohaterowi opuszczaja ja jakis czas potem na piechote, ida brzegiem rzeki, a na jej drugim brzegu mozna zobaczyc tamtych konnych jak juz sobie jada swoja droga - taki duperelkowy detalik, a cieszy. Kamera lubi tez zagladac przez drzwi, jakies dziury w scianach i takie tam - tez przyjemna atrakcja. Wspomne jeszcze o drugiej polowie filmu - tu akcja w koncu nabiera tempa, przestajemy sie wloczyc po lasach i bezdrozach, atakuja Tatarzy, a potem jakis chlopak buduje dzwon. Nie mialem pojecia, ze 600 lat temu budowa dzwonu byla przedsiewzieciem na kilka tygodni, w ktorym bralo udzial kilkuset ludzi - na dodatek do konca nie bylo wiadomo, czy sie powiedzie, bylo to nawet bardziej emocjonujace niz atak Tatarow :D. I nie mialo nic wspolnego z Andreiem, tyle ze czasem sie budowie przygladal :D. Na sam koniec wspomne jeszcze o zwierzetach maltretowanych na potrzeby filmu - podpalonej krowie i zastrzelonym koniu w rolach glownych (na bank wiecej ucierpialo, ale te najbardziej rzucaja sie w oczy) - czegos takiego w dzisiejszych filmach juz nie zobaczymy - i mimo ze zwierzakow szkoda, to robi to wrazenie - film obejrzy miliony widzow i doznaja przezyc artystycznych dzieki tej jednej krowce, podczas gdyby zostala zjedzona, nacieszyloby sie nia jakies max 10 - wiec zlozenie jej na oltarzu sztuki ma mimo wszystko wiekszy sens :D.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Cze 2012
Posty: 118
To jest film, na który się od dawna przymierzam, jak znajdę czas (i chętkę) na filmy. Po twojej recenzji jeszcze bardziej mnie korci :)

A że XXI wiecznej cywilizacji w tle nie ma, to akurat nie dziwota: twórcy sprytnie nakręcili to w XX wieku, przewidując nadejście XXI w. :P
_______________
Take a good hard look at the mother fucking blimp!
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Huh, nie wiem skad mi sie to I po XX wzielo tam :D. Ale XX tez nie ma!
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 505/1156
Le Boucher /Rzeznik/ (1969), Francja + Włochy, reż. Claude Chabrol

Dzieje sie ze mna cos niedobrego, bo filmy ktore w zadnym razie nie powinny mi sie podobac, wciagaja mnie. Dzisiejszy gosc na tapecie, francuski rzeznik, na ten przyklad moze nie tyle podobal sie, co delikatnie zainteresowal, zaintrygowal i zupelnie nic a nic nie bolal. Mimo ze w zasadzie w filmie akcja toczy sie leniwie i powoli i niewiele sie dzieje. Ale przynajmniej nie ma meczacego francuskiego filozofowania i rozleglych niezrozumialych monologow. Jest za to opowiesc o powoli rodzacym sie uczuciu miedzy mialomiasteczkowym rzeznikiem i nauczycielka. Idzie im to opornie, daleko nie zachodzi, do tego wszystkiego w ktoryms momencie pojawia sie w tle masowy morderca psychopata, do konca nie wiemy czy jest to nasz rzeznik (dostajemy kilka razy zmylkowe sygnaly, raz wskazujace na jego wine, raz niewinnosc), pod koniec robi sie juz uczciwy kryminal. Niektorzy przyrownuja to do filmow Hitchocka, ale ja bym az tak daleko nie poszedl - nie ma tego napiecia (no moze poza jedna scena noca w opuszczonej szkole). Mimo to - mozna obejrzec bez bolu, choc polecic tego raczej nie bede - 3/5 - uczciwy sredniak.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 506/1156
Sayat Nova /The Color of Pomegranates/ (1969), ZSRR + Armenia, rez. Sergei Parajanov, Sergei Yutkevich

Uff, na szczescie wszystko ze mna w porzadku, kolejny film z listy dostaje ode mnie 1/5. I to tylko dlatego, ze nie moge wystawic zera :D. Pojecia nie mialem, co ja wlasciwie ogladam, po wszystkim doczytalem na imdb, ze byla to artystyczna wersja biografii armenskiego poety sprzed 200 albo 300 lat. OK. Nawet zaopatrzony w ta wiedze niewiele z filmu wynosze ;D. Film sklada sie z krotkich scenek, glownie pantomimy, masakrycznie symbolicznej i niezrozumialej. Probka? Prosze bardzo - kobieta w pieknej sukni (a trzeba uwazac, bo doczytalem, ze rezyser sam sie prawie za wszystkie kobiety w tym filmie przebieral) i z zywa kura na ramieniu, mieczem w jednej rece i korona z lisci na glowie podchodzi do kleczacego bohatera, oblewa go z wiadra czerwona ciecza, podczas gdy ubrany w wojskowa zbroje slepy aniol podaje mu czarna ziemie zawinieta w biale szaty. Wszystko jasne? :D Co to do cholery ma symbolizowac??? I tak przez ponad godzine. Czasem w scenkach bierze udzial wieksza grupka ludzi, ale prawie zawsze stoja przed kamera, patrza sie wprost na widza i robia delikatne a zapewne symboliczne gesty. Sporo jest tez scenek ze zwierzakami - w ktoryms momencie do kopiacego w budynku dol bohatera podbiega chyba ze 100 owieczek, innym razem skacza po nim kurczaki (zdaje sie ze na sznurkach, jak marionetki, bo czemu by same tak chcialy skakac?). Oglada sie to mozolnie, przeszkadza brak fabuly, brak znajomosci realiow historycznych Armenii, ogolnie nuda i smety. A do tego od czasu do czasu w tle ktos czyta poezje armenska albo smetnie zawodzi armenskie piesni - normalnych dialogow brak. Omijac szerokim lukiem.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 507/1156
Obraz wysłany przez użytkownika
Kes (1969), Wielka Brytania, rez. Ken Loach

Po zbyt dlugiej przerwie, znow zasiadlem do kolejnego filmu z listy 1001 czy w zasadzie dzis juz 1156. I od razu dostalem po lbie dramatem obyczajowym. Jesli myslicie, ze mieliscie trudne dziecinstwo, ten film pokaze, ze bylo wrecz przeciwnie - to byla sielanka i czysta przyjemnosc. Glownym bohaterem filmu jest mlody chlopak z biednej robotniczej rodziny z jakiejs industrialnej wioski w Anglii. Az strach sie bac, ze takie cos dzialo sie jeszcze te 50 lat temu na tym niby cywilizowanym Zachodzie :). Patologia, niszczenie marzen, beznadzieja, przemoc i brak perspektyw na przyszlosc. Szkola to kolchoz, nauczyciele to bezwgledni sadysci (z obowiazkowa scena pod prysznicami, gdzie rezyser rzuca nam w twarz gole dzieciece tylki i majtajace siusiaki - ale w sumie Pan Kleks serwowal nam to samo, moze wtedy to byla normalka), rodzina to ktos z kims sie kloci i kto cie leje. Jedyny promyk szczescia w zyciu naszego bohatera to tytulowy Kes - chyba sokol (nie znam sie na tych ptakach lownych), ktorego trenuje i z ktorym sie przyjazni. I jak to w dramatach bywa - tylko czekalem, kiedy ptaszysku stanie sie jakas krzywda, ktora ostatecznie zlamie i zdoluje naszego bohatera, a i widza wprawi w odpowiednio wisielczo- depresyjny nastroj... Mimo wszystko ogladalo sie to sprawnie, aktor grajacy chlopaka zaskakujaco wiarygodny - gdzie oni takiego znalezli (?!) i pozostaje mi sie cieszyc, ze ja mimo wszystko mialem duzo duzo lepiej - 3/5 i prosba o litosc - chce czegos optymistycznego i rozrywkowego!!
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 508/1157
Obraz wysłany przez użytkownika
Tristana (1969), Francja + Wlochy + Hiszpania, rez. Luis Bunuel


Kiedy zobaczylem nazwisko rezysera, zadrzalem. to juz jego szosty albo siodmy film na liscie i nauczylem sie juz, ze nic dobrego z nich nie wynika. Juz nawet nie wspominam o nieszczesnym Psie Andaluzyjskim, ale o pozniejszym moralitetach psychologiczno obyczajowych po wlosku i francusku. Tym razem niestety dostajemy kolejna taka opowiastke. Na dodatek wyjatkowo nudna i nie wciagajaca, z niesympatycznymi bohaterami, ktorych los nic a nic mnie nie obchodzil. Absurdu i surrealizmu jedynie niewielkie, strawialne ilosci, duzo za to meczacych zagran rezyserskich. Opowiastka o tytulowej dziewczynie, ktora po smierci matki trafia pod opieke swojego ojczyma, ktory szybko robi z niej swoja nieoficjalna zone. Dziewczyna ucieka z malarzem, ale wraca do domu po paru latach, traci noge, legalizuje zwiazek z ojczymem i czeka az on wykorkuje. The end. Byc moze w latach 60 zeszlego wieku byl to na tyle goracy i skandaliczny temat, ze przykuwal przez ekranami kinowymi podekscytowanych widzow, dzis jeno nudzi. Na dodatek poprowadzone to malo przejrzyscie, akcja skacze czasem o kilka lat, ale nikt nam o tym nie wspomina, gdzies z jakiegos dialogu kilka scen dalej dowiadujemy sie, ze od 15 minut jestesmy 2 lata pozniej. Albo dziewczyna spotyka malarza po raz pierwszy, umawia sie z nim na spotkanie, przychodzi na to spotkanie i w trakcie rozmowy wychodzi, ze spotykaja sie juz pare miesiecy, bo akcja znow bez uprzedzenia (i sensu) skoczyla do przodu. Meh. Na dodatek kupa rzeczy dodana jest na sile i na pokaz - ucieta noga Catherine Deneuve miala zapewne wyciagnac z niej nowe aktorskie wyzwania - ale wyszlo jej to tragicznie, widac ze udawanie ze ma proteze zamiast nogi jej nie wychodzi; wkurzal mnie tez niesamowicie ni z gruchy ni z pietruchy przewiajajacy sie przez caly film chlopak niemowa, ktory na kazda sytuacje mial jeden i ten sam gest migowy wzruszenia ramion. Po kiego grzyba on w tym filmie byl?! Jedyne za co film trzeba pochwalic to realia historyczne i kostiumy - na oko akcja dzieje sie w Hiszpanii z poczatku XX wieku i zarowno lokacje jak i caly wystroj domow itd. dobrane sa wzorowo. Nigdzie po miastach nie zapaletalo sie ani odrobiny wspolczesnosci ktora moglaby rzucic sie oczy. Ale co z tego, jak i tak nudzilem sie jak mops - 2/5 i to naciagane to max co moge dac.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 509/1167
Obraz wysłany przez użytkownika
Five Easy Pieces (1970), USA, rez. Bob Rafelson

Film podobno kultowy, ze scena opierdzielania kelnerki, ktora wszyscy sie zachwycaja. Ani scena, ani film mnie nie poruszyly (i nie mowie o zachwyceniu, mowie o zwyklym przykuciu uwagi) - nic, zero reakcji. Nie mam pojecia czym sie tu wszyscy tak podniecaja. Owszem, Jack Nicholson gra niezle (choc nie moglem sie do jego zrytej fryzurki przekonac :D), ale to tyle. Ani fabularnie wielkich odkryc nie ma (Jack jest uciekinierem z wyzszych sfer, ktory marnuje zycie pracujac byle gdzie i wiazac sie byle z kim), ani wizualnie (choc kilka ujec z przejazdzki autem przez kraj niczego sobie), ani jakichs wiekszych przemyslen (tez bym to wszystko rzucil w cholere i ruszyl w trase, zreszta, od czasu do czasu tak robie ;D). Film jak film, mozna bez straty zdrowia psychicznego obejrzec, ale jak sie tego nie zrobi, tez sie wiele nie straci. I przy okazji - wkraczam w rok 1970!
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 510/1167
Obraz wysłany przez użytkownika
El Topo (1970), Meksyk, reż. Alejandro Jodorowsky

Spójrzmy prawdzie w oczy - moje oglądactwo zwolniło straszliwie, w tym tempie to nigdy przecież nie umrę! Ale jak tu się zabierać za oglądanie, gdy natrafia się na taki film jak El Topo (po naszemu kret). Zapowiadało się nieźle - western, drobny zgrzyt taki, że meksykański z reżyserem o bardzo meksykańskim nazwisku Jodorowsky, ale co tam, pomyślałem - może zobaczymy akcję z perspektywy Meksykańczyków, gdzie amerykańscy kowboje będą tymi złymi? Jakżesz bardzo się myliłem... Powiem króko i brutalnie - ten film jest z gatunku popierdolonych. Wybaczcie ostre słowa, ale co to kurde miało być. Kręcony w pięknych okolicznościach przyrody - pustynia, jakieś paskudne okolice, góry, krajobrazy - wszystko jak należy w westernie. Ale to wcale westernem nie było. To było masakrycznie alegoryczną opowiastką z milionem podtekstów, podprogowych przekazów i niezrozumiałych scen, które podobno nawet po zażyciu sporej dawki LSD nie mają sensu. Zresztą - ten film podobno powinno się oglądać w stanie upojenia narkotykowego i tak zapewne powstał i dla takiej widowni był przeznaczony (niejako John Lenon wyciągnął go z dna awangardowych kin i wyniósł na szczyty popularności, a to o czymś świadczy). Film jest brutalny, krwisty (i to taki jasny kolorek krwi, która bardzo ładnie się na kliszy prezentuje), nastawiony na szokowanie, obrazoburstwo i takie tam. Sporo golizny (w tym dziecięcej), sporo flaków (tak, tak, dzieci też są), przemocy, strzelaniny, zdeformowanych ludzi, kalek i dziwolągów. Oglądanie tego filmu to bół egzystencjalny i sam nie wiem, czy znów się na pół roku do listy 1001 nie zniechęcę przez niego! Waham się między 1, a 2, ale dobra - dam 2/5, bo w paru scenach durnota tego co oglądam zaskoczyła mnie, a zaskoczyć mnie już nie jest tak łatwo.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < ... 31 32 33 34 35 36 37 > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1