Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 417/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Les parapluies de Cherbourg (1964), Francja, reż. Jacques Demy

Argh. Francuskie kino niezbyt często jest dla mnie do strawienia, ale mimo to czasem reżyserom udaje się wyciąć numer, który sprawia, że jest jeszcze gorzej niż zwykle. Parasolki z Cherbourga nie mają bowiem ani jednej linijki mówionego dialogu - wszystko jest ŚPIEWANE. I to nie w musikalowy skoczny sposób, ale dostaliśmy normalne dialogi, tyle że aktorzy śpiewają je - zwykle na tą samą coraz bardziej wraz z upływem filmu wkurzającą nutę. "Zrobiłam zakupy, a teraz idę jeść obiad" - tego typu przyśpiewki. Mimo wszystko aż tak bardzo mnie to nie wkurzało jak się tego obawiałem, dałem radę przymknąć na ten fakt oko. Fabuła to typowa do bólu historia milosna - chłopak i dziewczyna strasznie się kochają, ale on idzie na dwa lata do wojska, czy ona pozostanie mu wierna? Dzięki temu że jest to kino francuskie (o proszę, są tego jednak jakieś plusy) cenzura nie musiała być niesamowicie ostra i robi się z tego historyjka o 16-letniej matce bez męża. Powiew świeżości :D. Największy plus filmu to oczywiście 17letnia wówczas Catherine Deneuve (co też się z nią na stare lata porobiło, ech), której można przebaczyć to ciągłe śpiewanie. Koniec końców daje 2/5 - tylko dla miłośników gatunku. (W sensie płaczliwego romansidła śpiewanego).
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 418/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Marnie (1964), USA, reż. Alfred Hitchcock

Jak sam tytuł sugeruje, MARNIE to Hitchcockowi wyszło. I nie pomogło zatrudnienie Connerego (bo Tippi Hendren w roli głównej to dla mnie spory minus, bo jakoś mi ona zupełnie nie podchodzi, zapewne przez jej czoło i głupie fryzury; bardziej byłem podekscytowany zauważeniem innej aktorki w jakiejś trzecioplanowej roli, którą pare dni temu w Star Treku oryginalnym w jednym odcinku widziałem, ha!). Ogólnie jest nudno, przydługawo (ponad 2 godziny) i mało Hitchcockowo. Napięcia nie ma, raptem ze 2 albo 3 momenty, w których zresztą nic a nic nie czułem ekscytacji, bo nie miałem ciepłych uczuć do głównej bohaterki :D. A tytułowa Marnie to ewidentnie chora psychicznie dziewczyna, która okrada swoich pracowadców i znika, aż trafia na Connerego, który zamiast ją zamknąć stara się jej pomóc. Bleh. Ogląda się to bez emocji, bez zainteresowania, nawet kilka ostatnich minut, które miały zaszokować wcale mnie nie ruszyły, za dużo czasu zmarnowałem podczas tych wcześniejszych 2 godzin żeby je docenić. Zresztą to było głupie :D. I Marne! I daję jeno 2/5. Nie wiem czemu autorzy 1001 uparli się chyba wszystkie Hitchocka filmy w książce upchać.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 419/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
My Fair Lady (1964), USA, reż. George Cukor

W końcu znów film, który mi się spodobał :). Ekranizacja hitu z Broadwayu - czyli muzykal. Trwa niemal 3 godziny i dłuży się tylko momentami, niemal nie czułem, że to trwało az tyle czasu. I czasami nawet przez pół godziny nie było numeru śpiewanego! Fabuła: Londyn, rok 1912, Audrey Hepburn jest prostą dziewczyna z ulicy sprzedającą kwiatki, przypadkiem spotyka profesora lingwistyki, który zakłada się, że w pół roku zrobi z niej baronową. W sensie, że nauczy ją mówić i zachowywać się jakby była z wyższych stref. Audrey jest super jako ulicznica, jej akcent, sposób zachowania jak dla mnie były super,oczywiście w roli baronowej też czuła się znakomicie :). Jest to przy okazji komedia romantyczna i tu pojawia sie jak dla mnie jedyny zgrzyt - profesor jako obiekt miłosnego zainteresowania Audrey (która gra nastolatkę, mimo że miała 35 lat - ale wcale tego po niej nie widać) jest zdecydowanie zbyt stary (+21 lat starszy zdaje się, co przy młodocianym wyglądzie Audrey daje jakieś 30+ lat różncy wizualnej), no ale aktor go grający został wzięty wprost z broadwayonwej wersji. Ogólnie jest zabawnie, piosenki w większości wpadają w ucho, sceny zbiorowe robią wrażenie, stroje, charakteryzacja to też odwalony kawał dobrej roboty. Widać że w film wsadzono kupę kasy i kasa ta nie została zmarnowana. Daję pewne 4/5.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 420/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Suna no onna /Kobieta z wydm/ (1964), Japonia, reż. Hiroshi Teshigahara

Japońskie stare filmy dzielę na te, które są dziwne i niefajne oraz dziwne i fajne :D. Szczęśliwie Kobieta z Wydm okazała się być wystarczająco dziwnofajna. Japonia, lata powojenne, po putynii pałęta się entymolog łapiąc robale. Na noc zatrzymuje się w ubogiej wiosce, u pewnej kobiety, której dom znajduje się w głębokiej piaskowej jamie. Rano okazuje się, że jest więźniem. Z jamy nie ma ucieczki, dom jest cały czas zasypywany przez piach, więc życie w nim polega na nieustannej walce i odkopywaniu. Pozostali mieszkańcy wioski dostarczają im żarcie, wodę i inne przedmioty co kilka dni. I tak zaczyna się życie naszego entymologa (jego imię poznamy dopiero podczas napisów końcowych) z kobietą z wydm (jej imienia nie poznamy). Próby ucieczki, walka z losem, z kobietą, próby dostosowania się. Ogląda się to z zaciekawieniem, trochę wręcz to zalatuje thrillerem. Jest też sporo erotyki, ale bez golizny - głównie w postaci zbliżeń na skórę (mocno zapiaszczoną). Praca kamery ciekawa, sporo scen kręconych w ciemnościach, gdzie ledwo co widać, albo niewielka część sceny ma światło (w domku pod piachem brak jest elektryczności). Daję mocne 3/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 421/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Dr. Strangelove or: How I Learned to Stop Worrying and Love the Bomb (1964), Wielka Brytania, reż. Stanley Kubrick

Słyszałem o tym filmie sporo, ale jakoś nigdy nie było okazji, by mu się z bliska przyjrzeć. I tym razem książka mnie nie zawiodła (jak to w 80% przypadków bywa) - warto było Doctora obejrzeć :). Zimna wojna, amerykański generał wariuje i wysyła rozkaz zbombardowania ZSRR ładunkami nuklearnymi. Rozpoczyna się wyścig z czasem - czy uda się bombowce odwołać zanim świat ulegnie zagładzie. Przy okazji - jest to czarna komiedia. Choć gdyby Kubrick chciał z tego zrobić normalny thriller, też by mu się udało, nawet mimo faktu, że sporo w tym błazenady (głównie zasługa Petera Sellersa, który zresztą wciela się w 3 różne postaci w tym filmie), to i napięcia nie brakuje. Jest trochę strzelaniny (nieźle zrobionej), zdjęć bombowców (mocno widać że to model, ale co tam - w środku wizualnie bez zarzutu). Kilka klasycznych i nieśmiertelnych momentów - "there's no fighting in the war room!" - wszystko to układa się w zadowalająca całość - daję mocne 4/5. No i kiedy ostatni raz zamartwialiście się, że siedzimy na kilkuset bombach atomowych, które moga zniszczyć ludzkość w ciągu kilku minut? Czasy zimnej wojny, kiedy to było sporym prawdopobieństwem musiały byc przefajne do życia :D.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 422/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
A Hard Day's Night (1964), Wielka Brytania, reż. Richard Lester

The Beatles - i ich pierwszy film. Ze zdaje się w sumie pięciu. Fabuły w tym za dużo nie ma - ot chłopaki jadą na jakiś występ, uciekając od fanów na każdym kroku i użerając się z dziadkiem Paula. Sporo piosenek - wszystkie z tytułowej płyty. Oglądało mi się to zaskakująco przyjemnie, biorąc pod uwagę, że fanem Beatlesów nie jestem (choć kilka ich piosenek potrafię zaśpiewać - ale to potrafi chyba każdy). Chłopaki aktorami zdecydowanie nie są, choć w miarę swobodnie się na ekranie zachowują. To co mi sie podobało, to taki trochę monty-pythonowski charakter dialogów i sytuacji - nieco absurdalne i bardzo angielskie. Ale fenomenu Beatlesów nie rozumiem - wyglądają przeciętnie, no ale widać lat temu 50 inne były kryteria :). Mocne 3+/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 423/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Il deserto rosso /Red Desert/ (1964), Włochy + Francja, reż. Michelangelo Antonioni

Ponad miesiąc zabrało mi zasiądnięcie (jest takie słowo?) do tego filmu. I okazało się, że moje podświadome lęki przed nim były w pełni uzasadnione. Daremna włoska produkcja, której nawet przyjemna dla oka Monica Vitti nie pomoże. Ani w miarę ciekawe zdjęcia terenów industrialnych - fabryki, kominy, statki, rdza, mgła, bród i smród - to wyszło dobrze. Ale cała reszta woła niestety o pomstę do nieba. Brak fabuły - ot Monica ma jakąś chorobę psychiczną i sobie z tym czasem radzi czasem nie i tyle. Gada z mężem, z gachem, ze znajomymi, czasem jakąś delikatną schizę odwali, the end. Film podobno miał obrazować jej stan psychiczny - stąd brak sensu i czegoś co by go pociągnęło do przodu (akcję znaczy się). Filmom bez fabuły i atrakcji mówimy jednak zdecydowane NIE i bez mrugnięcia okiem wystawiam 1/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
Dużo masz filmów Antonioniego na liście? Jeśli tak to czeka cię ciężka przeprawa, ma dość specyficzny styl ;)
_______________
If you're good at something, never do it for free.
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Wolałem nie sprawdzać, zwłaszcza że to był chyba już z czwarty jego film na liście, argh :D.

Nr 424/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Tini zabutykh predkiv /Cienie zapomnianych przodków/ (1964), ZSRR, reż. Sergei Parajanov


Rosyjska produkcja, choć właściwie należałoby powiedzieć ukraińska - w filmie gadają bowiem w tym języku. I z tego też powodu film w ZSRR cenzurze się nie spodobał - kraj rad miał być jednolity, a nie zlepkiem narodowości. Akcja toczy się na ukraińskiej wsi gdzieś pod koniec XIX wieku - mnóstwo przyśpiewek, folkloru, ruskich (o przepraszam, ukraińskich) zakapiorów, cerkwi i śniegu. Ivan i Mariczka to para zakochanych, śledzimy ich losy od lat dziecięcych do przedwczesnej śmierci (ops, spoiler? taaa, na pewno chcieliście to oglądać). Fabularnie zbyt dużo się nie dzieje, sporo trzeba też się domyślać, bo nie wszystko jest wyłuszczone widzowi jak na dłoni, ale film zresztą nie opiera się na fabule. To głównie klimat, folklor, przyroda. I tu tkwi jego główna siła - nawet w kilku momentach mnie to co widziałem na ekranie zaintrygowało (np. obrządki weselne). Ale nie oszukujmy się - głównie się przenudziłem, choć znacznie mniej niż przy włoskim neorealiźmie. Mocne 2/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 425/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Masque of The Red Death (1964), Wlk. Brytania, reż. Roger Corman

Ekranizacja opowiadania Edgara Allana Poe - a więc kostiumowy horror. Późne średniowiecze, Włochy, zdeprawowany książe, czciciel szatana i jego zdegenerowani przyjaciele z wyższych sfer zamykają się w zamku, by ukryć się przed szalejącą w kraju czerwoną śmiercią. Kulminacją filmu jest bal maskowy, na którym zjawia się nieproszony gość... Bardzo klimatyczne, kolorowe (sporo zabawy z kolorami, reżyser wykorzystał fakt, że film nie był czarno-biały do granic wytrzymałości), bardzo kostiumowe, ale oczywiście nic a nic nie straszne. Da się obejrzeć bez problemów, zwłaszcza że główne role kobiece obsadzone bardzo apetycznie dla oka. W tle leci jakiś podwątek, a nawet kilka - o porwanej wieśniaczce, arystokratce przygotowującej się do zaślubin z diabłem, czy o parze karłów - więc nudy nie ma. Uczciwa trója. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 426/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Prima Della Rivoluzione /Przed rewolucja/ (1964), Włochy, reż. Bernardo Bertolucci

Włoskie nudy. Rok 1962, włoska Parma. Młody chłopak romansuje z ciotką i gledzi o komunistycznej rewolucji. Nudy nudy nudy. Wszyscy się podniecają, że reżyser miał tylko 22 lata, ale mnie to osobiście nie rusza - film nadal wieje nudą i nie pomogą (podobno) nowatorskie zabawy kamerą (mnie tylko wkurzało jak nią machali tam i z powrotem albo jak latała za główną bohaterką i robiła jej zooma że wszyskie pryszcze było widać). Gadki społeczno - moralistyczno - filizoficzno - polityczne - takie jak się po Włochach można spodziewać, czyli niestrawne flaki z olejem, z których nic nie wynika. Dobrze chociaż, że ciotka relatywnie młoda, to się przynajmniej niedobrze nie robi :). 1/5 unikać.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 427/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Gertrud (1964), Dania, reż. Carl Theodor Dreyer

Zmagałem się z tym filmem przez miesiąc, bo też i nuda niesamowita. Film długaśny, prawie 2 godziny, a ujęć tylko 90 - czyli większość z nich nawet kilkuminutowe! Żeby to jeszcze były jakieś ciekawe scenki, ale nie - pierwsze 20 minut filmu to mąż i żona siedzący w pokoju i gadający ze sobą o kryzysie w swoim związku. I tak przez cały film - niemal zero akcji, cały czas gadający ze sobą ludzie. Na dodatek strasznie powoli, wyraźnie, jak w teatrze. Główna bohaterka - Gertruda - jest zblazowaną małżonką, która szuka prawdziwej miłości - i odrzuca kolejnych starających się o nią z powodu jakichś durnot. Aktorzy którzy ze sobą rozmawiają prawie nigdy na siebie nie patrzą, główna bohaterka cały czas lampi się albo w podłogę albo gdzieś za kamerę, a tempo jej dialogów pozwala przypuszczać że czyta swoje kwestie z kartek trzymanych przez kogoś z obsługi, na dodatek czyta z problemami. Prawie cały czas ma też zidiociały wyraz twarzy i ogólnie mnie non stop wkurzała. Jak i cały ten film, który jest nudny, drętwy i nie powinien znaleźć się na liście 1001 pod żadnym względem, nie ma dla niego tu żadnego usprawiedliwienia. Zasłużona 1/5.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 428/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Il Vangelo Secondo Matteo /Ewangelia według św. Mateusza/ (1964), France + Italy, reż. Pier Paolo Pasolini

Dość interesujący film, wierna ekranizacja tytułowej ewangelii, wszystkie dialogi są wzięte żywcem z Nowego Testamentu, nic nie jest dodane, opuszczonych scenek też chyba wiele nie ma. To co wyróżnia film spośród innych to fakt, że aktorzy to naturszczyki, bez wykształcenia i doświadczenia w tym kierunku, niemal wszyscy są też przeraźliwie brzydcy - krzywe zęby, nieogolone mordy, zaniedbani i takie tam - czyli całkiem jak te 2000 lat temu :). I w tym świetle recenzowana wczoraj gra The You Testament nabiera innego wydźwięku - może autor znał ten film i brzydota gry miała być nawiązaniem i hołdem? Hehe. Film kręcony we Włoszech - w jakichś średniowiecznych wioskach, które "prawie" wyglądają jak Jerozolima. No ale jednak barokowe, czy gotyckie ruinki to nie epoka rzymska. Śmiesznie też prezentują się stroje - ewidentnie średniowieczne hełmy, zbroje, a i owszem jest to stare, ale o jakieś 1000 lat mimo wszystko za młode :). Ale to aż tak nie przeszkadza w odbiorze. Co mnie zaskoczyło, to przeczytane już po obejrzeniu filmu na imdb fakty - film stworzony został przez ateiste i marksistę, na dodatek homoseksualistę. A jest na liście aprobowanych przez Watykan. I podobno wysoko ocenianych przez kościół katolicki. Jezdyny zarzut jaki mam to taki, że bez znajomości bibli można się pogubić - scenki nie są tłumaczone, kto gdzie jak, trzeba wiedzieć że ten zły co dzieci w Betlejem morduje to Herod, że ta dziewczynka co im pomaga to Anioł, że ten co zdradza to Judasz itd. Dla kompletnego laika byłoby rzeczą łatwą pogubić się. Mimo wszystko - mocne 3/5 - mimo że trwa 2 godziny i fabułę znałem (spoiler - główny bohater na końcu umiera), to i tak oglądało się dobrze.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 429/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Deus E O Diabo Na Terra Do Sol /Bóg i diabeł w krainie słońca/ (1964), Brazylia, reż. Glauber Rocha

Znów zastój w oglądaniu, ale jak się ma do wyboru SWTOR albo taki film do wyboru, to nie ma się co dziwić :). Oglądając filmy z Ameryki Południowej, nasuwa się jednoznaczna opinia - to kontynent biedy, przemocy, nędzy i rozpaczy. I ten film również buduje taki wizerunek. Czasy współczesne (czyli lata 60-te), gdzieś na odludziu Brazylii żyje sobie biednie małżeństwo. Aż któregoś dnia wszystko staje na głowie - muszą uciekać, przyłączają się najpierw do szalonego czarnoskórnego kapłana i jego sekty, a potem do jeszcze bardziej szalonego białego bandyty. Film jest dość dziwny, czasem trudno się połapać o co chodzi (zgaduję, że dla widza z Brazylii tło historyczne i kulturowe jest oczywiste, niejasności wynikają z mojej niewiedzy), reżyser nie boi się zbliżeń kamery na twarze. Na ekranie sporo brutalności, religijnego fanatyzmu, biedy, niedoli i czystego szaleństwa. I trwa toto 2 godziny. Głównego bohatera nie da się lubić i nie tłumaczą go nawet okoliczności, jego żona ciut sympatyczniejsza, ale też nieszczególnie mądrze postępuje i przez to szybko traci się kibicowaniem jej zainteresowanie, gdzieś tak w połowie film zresztą zanurza się w czyste szaleństwo i oglądałem już bardziej na zasadzie "może chociaż jakieś zakończenie będzie zaskakujące". Nie było :). Ale 2/5 dam, bo mam serce litościwe.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 430/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Onibaba (1964), Japonia, reż. Kaneto Shindo

Ostatni film na liście z roku 64. I dla odmiany całkiem ciekawy. Czasy feudalne, Japonia, w kraju wrze wojna, gdzieś na polu wielgachnych traw wegetują dwie kobiety - matka i synowa, utrzymując się przy życiu mordując i rabując rannych samurajów ukrywających się w trawach po przegranych bitwach. Kiedy z wojny ucieka jeden z sąsiadów, przynosząc również wieść o śmierci syna i męża, stara kobieta musi zrobić co w jej mocy by jej synowa nie odeszła z młodym sąsiadem, przy okazji pozbywając jej środków do życia (jako że polują wspólnie). Mój opis wygląda na niezbyt ciekawy, ale film się doskonale sam broni. Świetne zdjęcie - bieganie wśród traw wyższych niż ludzie, ujęcia nocne, zabawa światłem - reżyser tutaj doskonale wiedział co robi. Dorzucił do tego kapkę horroru i całą beczkę erotyki (a tak, kobiety często ganiają po tych trawach topless i nie robią z tego powodu zamieszania - zgacuję, że kwestia kulturowa, to było zapewne naturalne zachowanie) i wyszedł bardzo strawny twór. Można obejrzeć bez bólu, a wręcz z przyjemnością. 3+/5, albo i nawet naciągana 4. Ale niech będzie 3+ :).
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
I próbka japońskiej golizny (wyspoilerowana):
Spoiler:
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika

Strona: « < ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1