Autor |
Post |
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Zaległych wspomnień majowych ciąg dalszy. Mam nadzieję, że pracę domową odrobiliście i obudzeni w środku nocy regułkę couchsurfingu będziecie potrafili wyrecytować. Ale na wszelki wypadek przypomnę: jest to portal internetowy skupiający ludzi lubiących podróżować i nie bojących się odrobiny ryzyka. Polega na tym, że ogłaszasz się na stronie, iż posiadasz wolne łóżko/pokój/kanapę i jesteś gotów przyjąć określoną ilość osób na nocleg za darmochę. Zostajesz wrzucony w bazę danych i jeśli ktoś będzie szukał noclegu w twoim rejonie, będzie mógł cię znaleźć. Potem następuje wymiana maili i umawiacie się na jakiś termin. Można oczywiście noclegu odmówić albo czasowo zawiesić swoje konto. Po wizycie obie strony wystawiają sobie nawzajem recenzję (coś jak na allegro) - więc jeśli jesteście mocno podejrzliwi, to przyjmujecie tylko ludzi z całą masą pozytywnych komentarzy. I oczywiście działa to w dwie strony - wy też możecie jechać gdzie tylko chcecie na kuli ziemskiej. W tej chwili w bazie danych jest już ponad milion użytkowników, więc wybór jest spory . Postanowiłem więc i ja się w to zabawić, zachęcony couchsurfingowaniem u Sir_Giurka . Na chwilę obecną jestem uwięziony w pracy, więc postanowiliśmy z sublokatorami pobawić się w gospodarzy. I na dzień dobry zwaliło nam się do domku 5 osób - jedna Włoszka, para z Brazylii i para z USA (Boston). W szczytowym momencie było nas w mieszkaniu 8 sztuk + kot - na szczęście mamy tu warunki burżujskie, pokoików nieużywanych od groma, więc z pomieszczeniem się problemów nie było. Zabawy było sporo, bo akurat trafiło się im tych kilka dni w roku, gdy w Irlandii nie pada, ba temperatura sięgała prawie 30 stopni, więc było znakomicie. Zaraz za moim miasteczkiem mamy plażę (15 minut w miejskim autobusie), na której jeszcze wcześniej nie byłem swoją drogą ^_^ i wybieraliśmy się tam trzy razy. Pierwsza wyprawa była jeszcze w deszczu, ale już kolejne dwie w pełnym słoneczku. Pospacerowaliśmy wzdłuż brzegu, wspięliśmy się na klify, obżarliśmy lodami i pograliśmy w mini-golfa (mimo że był to mój pierwszy kontakt z golfem, to zdobyłem najwięcej punktów, pokonałem wszystkich!!!). Ale najlepsze było to, że przez te kilka dni to goście zajmowali się przygotowaniem obiadów! Jeah!!! Przez dwa dni zajadałem się więc specjałami kuchni włoskiej (pasta i coś co wygląda jak malutkie klopsiki, a nazwa fonetycznie to "nioki"), a ostatniego dnia do garów dorwali się Brazylijczycy - przyrządzili rybną potrawę "mukeka" a do popitki była Caipirinia. No takie goszczenie to ja rozumiem! Na pewno wobec tego jeszcze nie raz się w to pobawię . I na dobry początek - zdjątka z dnia deszczowego: Najprawdziwsza meduza! Oooo. Wieczorna wycieczka nad morze. Zaraz znów zacznie padać. Miasteczko nazywa się Tramore. Odbicie w wodzie. Nie wiedziałem że jestem takim zdolnym fotografem! JRK na polu golfowym. Za moment zdobędę 15 punkt na tym dołku! Przy stole przedstawiciele czterech nacji .
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Tym razem obrazki z tych kilku dni, kiedy świeciło tu słońce. Chodzą plotki, że do końca roku ma jeszcze takich dni być 2 albo nawet i 3!!! Plan: dotrzeć do tych trzech latarni majaczących w tle po lewej. Plan nawiasem mówiąc wykonany w 89%! Świetna zabawa dla samobójców - skaczemy z wysokości do wody, starając się nie trafić w skały i nie dać zmyć na klif. Co ciekawe, śmiertelność mimo wszystko dość niska, raptem kilka utonięć i dożywotnich kalectw rocznie. Te małe ludziki u góry po prawej to moja wycieczka, do której za moment dołączę w leżakowaniu na skale . Mimo że woda zimna jak w Bałtyku, chętnych do kąpieli nie brakowało. Brrr.. Zabytek z pięknych czasów gdy mężczyźni rządzili jeszcze Ziemią. No dobra, to już ostatni obrazeczek klifowy. Wracają wspomnienia z przedszkola, gdy okrutni rówieśnicy niszczyli mnie wierszykiem krzyczanym chóralnie "Jacek Placek na armacie". Wtedy coś takiego równoznaczne było z wielogodzinną depresją, brakiem apetytu i całkowitym załamaniem nerwowym. Chciałbym dziś mieć tylko takie problemy .
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Czas na kolejną porcję irlandzkich zdjątek. Tym razem wymówką będzie moja druga geohashingowa wyprawa (dla przypomnienia: http://wiki.xkcd.com/geohashing/). Udało mi się podbić drugą irlandzką graticulę i po raz kolejny byłem jej pierwszym zdobywcą. Punkt został wygenerowany szczęśliwie raptem kilometr lub dwa od miejsca w którym pracuję, więc i wycieczka długa się nie zapowiadała. Z tego powodu odwiedziłem to miejsce dwa razy - raz dla rozeznania terenu i drugi raz jako wyprawa właściwa (durne irlandzkie autobusy jeżdżą bardzo rzadko i do pracy zwykle przyjeżdżam 2-3 godziny przed jej rozpoczęciem i mam za dużo wolnego, który jakoś spożytkować muszę). Pierwsza wyprawa niezbyt się udała - w połowie drogi zaczęło okrutnie lać, ale się nie poddałem. Google map pokazywał, że punkt będzie w szczerym polu, ku mojemu zaskoczeniu okazało się jednak, że na miejscu trwają prace budowlane - wszystkie okoliczne działki zostały zamienione w domki mieszkalne. Akurat ktoś kręcił się po interesującym mnie polku, więc udałem że tylko tamtędy przechodzę i powędrowałem z powrotem. Do pracy oczywiście dotarłem przemoknięty, ale jako że przemakam tu co drugi dzień, nie zrobiło to na mnie większego wrażenia , a i ubranie na zmianę noszę prawie zawsze. Kolejny dzień spędziłem uczciwie grając w Metal Geara, trenując skille potrzebne mi do infiltracji działki. Wreszcie nadszedł ten dzień. Po rozkosznych 8 nocnych godzinach w pracy, wynurzyłem się na światło dzienne i z radością stwierdziłem, że mimo iż niebo zachmurzone, to nie pada! Rześkim i radosnym krokiem ruszyłem w znaną mi już trasę. Pół godziny później byłem na miejscu. Być może z powodu wczesnej godziny albo faktu, że to był poniedziałek, nikogo tym razem nie było na działeczce. Trochę rozczarowany, że nie wykorzystam moich ninjowych zdolności, wdarłem się na teren budowy, dotarłem we właściwe miejsce i wykonałem taktyczny odwrót. Solid Snake byłby ze mnie dumny! Ogólnie wyprawa niezbyt porywająca, ale kawałek irlandzkiej przyrody na zdjęciach udokumentowałem. Wyprawa w nieznane, więc obowiązkowy podróżniczy kapelusz być musi! Lokalne służby zadbały o umieszczenie na mojej trasie zachęcających słupów ogłoszeniowych. Niemców tu nie ma prawie wcale, ale z jakiegoś powodu napisy na znakach drogowych po niemiecku są. Tak jakby jacyś obcokrajowcy mogli dotrzeć tak daleko wgłąb wyspy i jeszcze nie wiedzieć po której stronie drogi się tu jeździ... Opuszczam główną drogę i wbijam się w łąki i bezdroża. Drzewko . Boczne drogi mają tu naprawdę malownicze, ale dla pieszych podróżników wyjątkowo nieprzyjazne. Nie ma dokąd uciekać! Punkt docelowy wyprawy. Zwróćcie uwagę na zaawansowane techniki obronne, niemal nieprzystępne ogrodzenie które musiałem pokonać używając wszystkich wyuczonych od Snake zdolności. Nie było łatwo. Ale się udało! I już wypatruję kolejnych punktów w kolejnych graticulach. « Ostatnia zmiana: JRK, 18 cze 2009, 11:22. »
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Sty 2009
Posty: 371
|
a czy nie wygodniej zamiast ubrań na przebranie nosić parasol...
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
Parasol? A gdzie tu wyzwanie, gdzie przygoda, gdzie przeszkody? A tak serio, to tutejsza wersja deszczu radzi sobie i z parasolem, pada z góry, z boku i z dołu, to tu kręcili zapewne sceny deszczu z Foresta Gumpa... Ten deszcz jest zazwyczaj taki mały, niemal niewidoczny, w zasadzie wiszący w powietrzu, więc się go chłonie całą powierzchnią ubraniową. Nie ma przed nim ucieczki!!!!
|
|
|
Handlarz organów
Dołączył: Maj 2008
Posty: 1379
|
JRK napisał(a) Ten deszcz jest zazwyczaj taki mały, niemal niewidoczny, w zasadzie wiszący w powietrzu, więc się go chłonie całą powierzchnią ubraniową. Nie ma przed nim ucieczki!!!!
Ludzie to mgłą nazywają
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
29 czerwca, dzień 590 Jak już wcześniej wspominałem, komunikacja publiczna w Irlandii jest do bani. Autobusy jeżdżą rzadko i do pracy muszę dojeżdżać często gęsto 4 godziny przed czasem. Który to czas następnie spędzam snując się bez celu po miasteczku tudzież czytając. Chyba czas zakupić sobie konsolkę... Niemniej jednak - ostatnim razem wybrałem się z aparatem do ruin XIII wiecznego kościółka - wielce urokliwego i całkowicie zapomnianego przez tubylczą ludność tudzież turystów - no bo co to raptem 800 lat, kogo by to interesowało - starszych zaniedbanych zabytków jest tu więcej i nikt z tego powodu włosów z głowy sobie nie rwie . Sympatyczny budyneczek, bez dachu ale za to otoczony cmentarzyskiem. Nagrobki jednak nie tak stare jak na to liczyłem (choć kilka całkowicie zatartych i połamanych mogło mieć te kilkaset lat). Klasyczny krzyż celtycki. A na koniec zagadka - co jest dziwnego w tych zaparkowanych samochodach? Zróbmy zbliżenie na koła....-> ... a nie, jednak nic dziwnego, po prostu parkują sobie na grobach. Normalka O_o
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 272
|
Heh, parking faktycznie mocny
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
30 czerwca, dzień 591 Kilka miesięcy temu przygarnęliśmy kotka. Znajda, zapałętał się jakoś do silnika samochodu znajomego i lekko poparzony został przez nas adoptowany (kryzys jest i trzeba myśleć przyszłościowo w kwestii mięska). Imię dostał na cześć auta, w którym został znaleziony i wabi się Honda. Po kilku tygodniach wyrósł z małej kulki futerka którą był na początku i teraz on rządzi w domu. Przynajmniej do czasu... Moi sublokatorzy popełnili błąd i pojechali na tydzień na wakacje, zostawiając kota pod moją opieką . Nadszedł radosny czas zabaw i eksperymentów. Pytania, które najbardziej mnie nurtowały brzmiały "czy to prawda że koty mają 9 żyć?" oraz "czy to prawda że kot zawsze spada na cztery łapy". Postanowiłem więc zabawić się w mitbustera i przeprowadzić eksperyment który raz na zawsze rozwiałby moje wątpliwości w tej kwestii. Plan był prosty. Brały w nim udział kot, okno oraz wysokość pierwszego piętra. Dla asekuracji przewidziałem również smycz na której kot miał skakać. Najpierw oczywiście przeprowadziliśmy trening na sucho - skok z okna na łóżko, potem na podłogę, póki co wszystko szło dobrze. Naszły mnie jednak wątpliwości... Postanowiłem więc nieco się zasekurować. Zaprojektowałem i skonstruowałem więc kotu spadochron. Użyte materiały: ścierka kuchenna oraz kilka agrafek, wszystko to przypięte do kociej uprzęży. Niestety, testowe skoki z kuchennego stołu ze spadochronem okazały się niewypałem. Trzeba było wrócić do stołu kreślarskiego. Po kolejnych nieudanych próbach wróciłem jednak do planu A - skok bez asekuracji, a właściwie tylko na smyczy. Nadszedł wielki dzień. Honda troszkę się lękał, ale po zachęcającym przemówieniu "za honor i ojczyznę, chyba że wolisz recki pisać!", wlazł na parapet, miałknął i skoczył!!!! Koty lądują zawsze na czterech łapach? Mit busted!!! Koty mają 9 żyć? Mit confirmed!!! A przynajmniej więcej niż jedno. Zostało mu ich więc jeszcze 8. Zostało jeszcze tylko standardowe podpisanie dokumentów o tajności eksperymentu "jak się wygadasz sublokatorom w co się bawiliśmy, to już po tobie" i kolejny dzień pożytecznie spędzony za mną!
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
21 lipca 2009, dzień 613 Calutki lipiec każdą wolną chwilę rypię w Lord of The Rings Online, więc czasu na (inne) głupoty nie ma . Coś tam się jednak zawsze przydarzy, więc co nieco poskrobię tu [a tak, server maintenance w tej chwili, więc grać nie mogę, stąd mi się na pisanie zebrało ;-)]. Dni temu parę postanowiłem zaszaleś i napić się dobrego winka. Popadło oczywiście na moją ulubioną sangrię. Wycieczka do teskacza wykazała jednak, że takowego trunku nie posiadają, było jednak coś co się zwało Sangre del Torro. Niewiele myśląc, założyłem że to to samo i zakupiłem. Ku mojemu rozczarowaniu okazało się jednak, że nie miałem racji. Wino zamiast słodkiego okazało się wytrawne. Nie zraziłem się jednak tym faktem i przygotowałem je tak, jak należy przygotować sangrię - czyli dzbanuszek, kostki lodu i masa owoców [tu z pomocą przyszła sałatka owocowa z tegoż samego teskacza]. Potem jeszcze tylko ostro dosłodzić i prawie-że-sangria była gotowa. Sir_Giurek łaskawie przetłumaczył mi następnego dnia nazwę wina jako "Krew Byka". Bleeh. Ale zjadliwe było i spało się po tym dobrze. Jak widać jednakże na zdjęciach, dzbanuszka w domku nie znalazłem, więc nie zrażając się tymi kumulującymi się przeciwnościami losu przygotowałem i potem piłem to wino z... garnka . Mile łechtała mnie też myśl, że zapewne akurat tego wina nikt wcześniej z owocami z garnka na mleko nie pił, więc jestem oryginalny . Jakość zdjęć skopana, bo aparat mi coś szwankuje. PS. dziś odwiedzają mnie Niemcy [skusili się na darmowe spanie na kanapie] i robią wieczorem obiad, więc może jutro będzie znów co popisać . Nie, to nie buraczki, nie to barszcz czerwony, to wino a'la JRK .
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Sty 2009
Posty: 371
|
Sangria to nie wino tylko napój winopodobny (co znajduje się chyba nawet na butelce). Co i tak nie przeszkadza temu w byciu całkiem niezłym lekkim napojem. Przyznaj się tą mieszanką napiłeś też komputer i ostatnie screeny z Lotra wyszły takie mroczniejsze jakieś :-P
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
30 lipca 2009, dzień 622 LOTRO nadal rządzi, ale czasem trzeba też popracować . [ale może już niedługo, bo w pracy zaczęły się pogromy, redukcje i zwolnienia, więc może i na mnie przyjdzie wkrótce pora, hurrra.... aaaale pewnie nic z tego, bo jestem pracownikiem jak marzenie i nikt o zdrowych zmysłach mnie nie zwolni sam z siebie ;-( ]. Dziś byłem w terenie - a konkretnie w Cork (drugie pod względem ilości mieszkańców miasto Irlandii). Udało mi się nawet wyrwać 2 godzinki na pobieganie sobie po centrum - ale zawiodłem się srodze, bo sklep z używanymi starociami który odwiedziłem przed rokiem już nie istnieje . A inne umiejscowione w centrum to płacz i zgrzytanie zębów - same Wii, NDS i PSP i to same premierowe tytuły, więc nic a nic się nie obłowiłem. Znalazłem za to polski salonik prasowy (polskie czasopisma z grami, jeeee ))) i genialny antykwariat - wyglądający jak z Harrego Pottera - oczywiście zapomniałem zabrać aparatu i pstryknąłem tylko kilka zdjęć telefonem - stąd jakość taka jaka jest. Zostałem też podwieziony przez samochód straży miejskiej i umundurowanego strażnika - który jak się okazało w rozmowie był zafascynowany polskim zwyczajem picia wódki na umór. Mimo iż ten typ rozrywki akurat do mnie osobiście nie przemawia, nie wyprowadziłem go z błędu i zabawiałem zmyślonymi opowiastkami na tenże temat, utwierdzając legendę polskiego alkoholizmu. Możecie być ze mnie dumni .
|
|
|
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
|
4 sierpnia 2009, dzień 627 Dziś krótko i nie na temat - przestroga na przyszłość, coby nie przesyłać mi w zaufaniu zdjęć z wakacji, bo zaufanie zdradzę i zdjęcie wrzucę do internetu. W zasadzie powinienem z tym poczekać do hentajowego piątku, ale co tam - przed państwem Desty na Majorce, z roboczą wizytą u Sir_Giurka. Podróż sponsorowana (duchowo) przez JRK's RPGs.
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Lip 2008
Posty: 269
Skąd: Będzin
|
Jesteś złym człowiekiem
|
|
|
Użytkownik
Dołączył: Cze 2008
Posty: 789
Skąd: Jastrzębie Zdrój
|
JRK ma strasznie kobiece dłonie. _______________ xbox live id: pr33v
|