Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

Fotoblog emigranta - reaktywacja ^_^

Strona: « < ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
A co złego w butelczynie? :). A tymczasem u mnie kolejny dobry dzień. Choć nic nie zapowiadało, że taki będzie - dostałem od kumpla z pracy telefon dwa dni temu, czy byłbym skłonny zastąpić go na zmianie, bo on wybiera się na tradycyjny obiad do rodzinki. Ponieważ i tak nie miałem innych planów (no dobra, miałem w planach Rise of The Argonauts, ale to może poczekać), zgodziłem się. Miał nawet po mnie przyjechać i zawieźć mnie do roboty.

Ale okazało się to kłamstwem.

W gruncie rzeczy był to zakrojony na szeroką skalę kamuflaż mający na celu zawiezienie mnie do tejże rodzinki na tenże świąteczny obiad. Tak jakby trzeba było uciekać się do podstępów, żeby zwabić mnie tam, gdzie dają darmowe jedzenie, ech... No ale nic, na całe szczęście wczoraj z okazji wyjazdu na wigilię się wykąpałem i ogoliłem, więc przynajmniej problemów z walorami reprezentacyjnymi nie było. Zwłaszcza że okazało się, że rodzinka składała się z rodziców i czterech córek - wszystkie na wydaniu, wszystkie samotne i wszystkie atrakcyjne :). Ale nawet pomimo tak niesprzyjających okoliczności (a co, coś takiego baaaardzo rozprasza podczas jedzenia!) sprawiłem się dzielnie. Obiad był przepyszny i podobno w 100% tradycyjny (coś w stylu naszego karpia i barszczu z uszkami -niemal wszyscy jedli to samo). No właśnie - w Irlandii wigilii się nie obchodzi, główną atrakcją jest indyk w pierwszy dzień Świąt. A do tego cała masa równie tradycyjnych dodatków - dwa rodzaje ziemniaczków, marchewka, brokuły, kilka rodzajów sosów, zielony groszek, korzeń pietruszki na... słodko, szynka, nadzienie do indyka. Talerz wyglądał jak kopiec. No coś pysznego. Do tego cały stół wykwintnych alkoholi, których większości nazwy nawet nie rozpoznałem (skupiłem się na szery i szampanie z drobnymi przerwami na białe wino). Jakimś cudem to upchałem... I wtedy na stół wjechały tradycyjne ciasta - pudding i turfla? Nazwy brzmiały jakoś tak, wcześniej ich nie słyszałem, więc w połowie zmyślam. To pierwsze w każdym razie wyglądało jak kopiec kreta, tyle że na dzień dobry zostało czymś polane i podpalone i wesoło przez chwilę płonęło na stole, na to zaś wrzucało się bitą śmietanę z brendy (mniaaam). To drugie - trufla czy jakoś tam jeszcze lepsze - sama bita śmietana czy coś z winem sycylijskim - ale to doooobre. Mimo że już mi się nie mieściło, wziąłem z pięć dokładek. I wtedy wjechały tradycyjne ciasteczka, babeczki i inne dobijacze, ale z bólem serca musiałem odmówić ich zjedzenia :(. Ale spokojnie, dostałem prowiant na drogę (wiem, powinienem się wstydzić, ale się nie wstydzę!!!) a w nim między innymi te ciasteczka właśnie. Potem siedliśmy przy kominku i z kotem na brzuchu oglądaliśmy tradycyne świąteczne filmy telewizyjne :). Akurat nie Kevina samego w domu, ale Casablancę, więc mogłem błyszczeć rzucając interesującymi faktami wyczytanymi w necie z okazji niedawnego obejrzenia tego filmu z listy 1001, tudzież przepowiadając, co jaka postać za moment powie. Tak, wiem, wiem, jestem niesamowity :). Ach, przed obiadkiem zabrałem (no dobra, ja zostałem zabrany, ale to detale detale!) też pieska i dwie spośród sióstr (nie można być pazernym!) na spacer nad morze- widoczki niesamowite. Słowem - święta mimo że daleko od domu, to mimo wszystko w miarę udane, a już zdecydowanie lepsze niż w zeszłym roku, gdy zjadłem na wigilię bułkę z dżemem i poszedłem na trzy nocne zmiany pod rząd do roboty, brrr.
Spacerek na pobudzenie apetytu.
Obraz wysłany przez użytkownika
Lokalna zwierzyna, podobna do indyka
Obraz wysłany przez użytkownika
Mój pierwszy świąteczny indyk!!!
Obraz wysłany przez użytkownika
To tylko połowa nałożonego talerzyka, skopałem zdjęcie z tym z całością żarła, ech
Obraz wysłany przez użytkownika
Nie mogę się ruszyć...
Obraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 27 gru 2008, 15:04. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
23 luty 2009
Jakiś czas temu znalazłem genialną stronkę z pomysłem, w którym się zakochałem. http://wiki.xkcd.com/geohashing/Main_Page. Nazywa się toto geohashingiem. Jak wiadomo, cały świat został umownie podzielony na równoleżniki i południki. Pole pomiędzy "pełnymi wartościami" (czyli np. 52N i 7W) nazwane zostało graticule (po naszemu siatka, ale to głupio brzmi) - mniej więcej 110km*70km. Geohashing polega na tym, że każdego dnia, na podstawie skomplikowanego algorytmu Obraz wysłany przez użytkownika czerpiącego dane z daty i nieprzewidywalnego wcześniej wskaźnika otwarcia DOW (coś z giełdą amerykańską) w każdym z ziemskich graticuli generowany jest konkretny punkt (. I zabawa polega na tym, że do tego punktu trzeba dotrzeć. Pomysł genialny i nazywany nie bez podstawy "random adventure generator". Sprytny programik sam za nas miejsce zawsze wyliczy i pokaże na mapce świata z dokładnością do jednego metra: http://irc.peeron.com/xkcd/map/, więc problemu nie ma. Potem jeszcze dopracować trasę za pomocą google earth, zwykłej mapki, czy jakiegoś zestawu GPRS i w drogę :). Sposób dotarcia dowolny - na miejscu robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, zostawiamy znak że tu byliśmy (najczęściej coś śmiesznego w stylu "Tu byłem - Internet") i chwalimy się na wikipodobnej stronce oficjalnej zabawy. Przyznawane są (a w zasadzie sami sobie przyznajemy, bo to nie konkurencja olimpijska, ale spontaniczna zabawa) dodatkowe odznaczenia za specjalne osiągnięcia, jest ich sporo i są w większości zwariowane, ale to już temat dla bardziej zaawansowanych.

W każdym razie - jako że nie posiadam środku transportu, a transport publiczny w Irlandii leży i kwiczy, od kilku miesięcy czekałem aż geohash wygeneruje mi się gdzieś w zasięgu pieszej wędrówki od chałupy. I dziś wreszcie ten dzień nadszedł :). Punkt objawił się kilka kilometrów na północ od Waterford, na mapce wyglądało że na jakiejś drodze, więc problemów z dotarciem i dostępnością też nie powinno być. Spakowałem więc prowiant do plecaczka, wskoczyłem w buty podróżnicze, nałożyłem trademarkowy kapelusz i ruszyłem w drogę :). Nie spodziewałem się fajerwerków, bo i trasa krótka (w sumie zrobiłem 12 km) i okolica mało ciekawa, ale jakoś zacząć podbój świata trzeba. Problem z Waterford jest taki, że przedzielony jest sporą rzeką (coś jak 3/4 Wisły w Warszawie), a jest tylko jeden most, a tuż za nim spora górka. A na dodatek mieszkam na południowo zachodnich rubieżach miasta, więc najpierw czekał mnie spacerek przez całą metropolię. Wybrałem jednak trasę bocznymi uliczkami, którymi jeszcze nie szedłem, żeby coś nowego było :).
Obraz wysłany przez użytkownika
Typowe irlandzkie zabudowania przedunijne, czyli bida z nędza na 5 metrach kwadratowych z oknami wprost na ulicę.
Obraz wysłany przez użytkownika
Przeprawa przez rzekę. Co ciekawe, most mimo że całkiem sporawy jest zwodzony i co jakiś czas w środku nocy na kilka godzin otwierany (zawsze wcześniej ogłaszają w gazetach) coby statki przepuścić - miasto jest wtedy całkowicie odcięte od świata, jako że jak już wspominałem - to jedyny most, kolejny zdaje się ciągle w produkcji, ale to kawałek za miastem.
Obraz wysłany przez użytkownika
Ruiny... czegoś tam. Może cementownia, może jakieś inne ustrojstwo, ale od przynajmniej kilkunastu lat straszą wybite okna i rdzawiejące zbiorniki. A że znajduje się to na samym wjeździe do miasta, to robi mu na dzień dobry dobrą reklamę :). Zaraz za mostem i ruinką zaczęło się podejście, całkiem strome zresztą. Zasapany (wyszło się z formy oj wyszło) wspinałem się i wspinałem, mijając coraz to nowsze i ładniejsze zabudowania, aż tu nagle gdzieś na horyzoncie (czyli 50 metrów na lewo) zamajaczyło mi coś fajnego. Nie namyślając się wiele, odbiłem od wytyczonej trasy i wspiąłem się na sam szczyt - mój wysiłek został nagrodzony, tam bowiem czekało na mnie to:
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Wieżyczka wartownicza, ciut mniejsza niż ta w New Ross, ale położona w bardzo dobrym punkcie widokowym, więc nie musieli się aż tak rozbudowywać. Oczywiście jak to w Irlandii, w żaden sposób nie zabezpieczona, nikt o to nie dba, nikt tego nie pilnuje, tylko patrzeć jak ktoś cwany rozbierze na budulec na chałupę :). Niemniej jednak - była to dla mnie miła niespodzianka i jak się okazało główna atrakcja wycieczki :). A tuż za górką znalazłem to:
Obraz wysłany przez użytkownika
Aaaaa! Uciekajmy, tu zaczyna się.... <werble, grzmoty piorunów i takie tam>... FARMA!!! Aaaa! :)
Obraz wysłany przez użytkownika
Przemknąłem się na szczęście niezauważony i trzymając się z daleka od granicy FARMY i dotarłem do bardzo zacnego skupiska hacjend i sporych posiadłości. Czując się z lekka głupio, bo byłem obserwowany przez podejrzliwie patrzącego na mnie dziadka koszącego swój 20hektarowy trawnik, podlazłem do murku i znalazłem miejsce, które wskazywała moja netowa mapka. Zrobiłem zdjęcie plecaczka z kapelusikiem, zawiązałem sznurówki i... ruszyłem w drogę powrotną :). Żeby jednak nie było nudno, postanowiłem zmienić trasę, mimo że prowadziła nieco na około (nie miało to nic wspólnego z niechęcią do ponownego wspinania się na górkę, nie nie). Jakiś kilometr dalej znalazłem jednak coś takiego:
Obraz wysłany przez użytkownika
Ale czy to mnie powstrzymało? Oczywiście że nie! Czy jednak powinienem był zawrócić? Oczywiście że tak :). Na końcu drogi bowiem natknąłem się na ogrodzenie z siatki. Mając na uwadze, że musiałbym wracać szmat drogi, dzielnie pokonałem i tą przeszkodę, korzystając ze zdolności "siatkołaz", ku mojemu zaskoczeniu czynność ta nie została okupiona żadnymi obrażeniami ani stratami materialnymi. Oczywiście, był to dopiero początek "zabawy" bo za siatką było coś na kształt autostrady w budowie, ze sporym natężeniem ruchu, ciężarówkami budowlańców, dziurami i brakiem pobocza dla pieszych.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Lawirując między barierkami, pędzącymi autami i starając się nie wpaść do rzeki, jakoś w końcu dobrnąłem do mostu. Stąd droga była już prosta, choć długa - bo zabrała mi kolejne 45 minut. Ale niemniej jednak, szczęśliwie dobrnąłem do punktu wyjścia, zaliczając mój pierwszy geohashing.
Obraz wysłany przez użytkownika
Namawiam przy okazji was do spróbowania tego samego, nigdy nie wiadomo, jaka przygoda się jakiego dnia wygeneruje :).
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
26 luty 2009

Nowy podwładny, którego tresuję do stróżowania mojej kolekcji gier. Spójrzcie w te oczy, to będzie ostatni widok jaki zobaczycie na tym świecie :).
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
JRK napisał(a)
26 luty 2009

Nowy podwładny, którego tresuję do stróżowania mojej kolekcji gier.


A jak to się stało, że kota masz pod swoją opieką? Chyba nie zaczynasz się wzorować na prezesie Kaczyńskim, co? Ten pęd do władzy, kot i w ogóle ;)
_______________
If you're good at something, never do it for free.
Handlarz organów
Dołączył: Maj 2008
Posty: 1379
Chodząca spiżarnia na czasy kryzysu, myślisz czemu tak od dołu opatulony... na jeden obiad jedna nóżka, na drugi obiad druga nóżka... a ta folia pod koszykiem to na chlapiącą krew przy porcjowaniu mięsa :P
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Wygląda na to, że czas wznowić wątek. Poprzedni sezon nie sprzedawał się co prawda zbyt dobrze, ale ze względu na duże zainteresowanie wydaniem DVD, inwestorzy postanowili zaryzykować i zrobić kontuynuację.

W poprzednich odcinkach:

JRK emigruje do Irlandii, gdzie szybko dostaje się w tryby straszliwej organizacji monitorującej ludzkie życie. W pracy wytrzymuje nerwowo i psychicznie niemal rok, zajmując się łapaniem przestępców wyrzucających śmieci na ulicę i sikających w miejscach publicznych. Ze stresem z tym związanym radzi sobie poprzez zwiększony konsumpcjonizm objawiający się w postaci pudełkowych wersji starych giere. W końcu jednak kielich goryczy zostaje przelany, JRK rzuca robotę i rusza do Hiszpanii. Po miesiącu wraca do Irlandii i ze zdziwieniem stwierdza, iż jego chwilowa nawet nieobecność doprowadziła do światowego kryzysu i totalnego załamania gospodarki. Kolejne siedem miesięcy spędza niezbyt intensywnie szukając nowej pracy, aż w końcu któregoś dnia...

And now the conclusion.

Zaglądam ci ja któregoś dnia do portfela, celem wyjęcia kilku centów za zakup wody (żarcie podjadałem kotu, więc z obiadami przynajmniej nie musiałem się martwić), a tu pusto! Chwycił mnie lęk straszliwy, bo wiedziałem już, że sytuacja dojrzała do drastycznych rozwiązań. Ze spuszczoną głową, powoli, udałem się na kolanach do mojej poprzedniej pracy, błagać o ponowne przyjęcie. Jak się okazało, w międzyczasie knująca już za mojej zeszłorocznej bytności sekretarka całkowicie wygryzła ex-szefa, zastępując jego miejsce. Z sadystyczną satysfakcją zrobiła mi wykład na temat lojalności względem firmy, mojego okropnego zachowania w postaci porzucenia jej. Ale potem popełniła prawdopodobnie największy błąd swego życia i zgodziła się mnie przyjąć ponownie. Tyle że póki co w ograniczonym wymiarze czasowym - jeden/dwa dni w tygodniu plus wszelakie zastępstwa. Jedyny (no dobra, nie jedyny, ale najważniejszy) ból jest taki, że przeprowadziłem się do odległego o 30 km miasteczka, więc do pracy muszę dojeżdżać, a komunikacja publiczna w Irlandii leży i kwiczy. Spędzam więc poza domem z okazji pracy minimum 12, a rekord jak dotąd 20 godzin. Dobrze że to raz, dwa w tygodniu, to jakoś wyżywam.

Pierwsza zmiana była bardzo dziwna. I przygnębiająca. Jak dziś pamiętam moją radość, gdy odliczałem godziny do opuszczenia tego miejsca na zawsze, ostatni dzień, tańce, śpiewy i okrzyki radości. A tu proszę - znów w tym samym miejscu, znów trybik w maszynie. Tyle że trybik któremu znów płacą i znów będzie można kupować gry! Tylko ta myśl trzyma mnie jeszcze przy życiu. No ale to ma być w założeniach wesoła seria komediowa, więc smutki i żale na bok, wracamy do zabawy! Kamerki w większości zostały te co przed rokiem, więc z wdrożeniem się nie było problemów. Nowe i chyba najciekawsze znajdują się jednak... na cmentarzu! Tak, tak, do listy moich życiowych osiągnięć dopisuję bycie strażnikiem grobowców. Moim głównym wrogiem jest lokalna Lara Croft, tomb raider, który codziennie z punktualnością szwajcarskiego zegarka o piątej rano pojawia się, by załatwić potrzebę fizjologiczną na jeden i ten sam grób, a następnie zapalić papieroska.... Nikt nie wie o co chodzi, czy to wariatka, czyj to grób, czy to zemsta, czy może wypełnianie ostatniej woli zmarłego. Ale klimacik swój to na pewno ma ;).

I tak dochodzimy do dnia dzisiejszego. 29 maja. Miałem dziś zmianę nocną - czyli zacząłem o północy. Na dzień dobry pośmiałem się z kumpla, który dzień wcześniej zobaczył na jednej z kamer zamaskowanego gościa - w kominiarce i rękawiczkach i narobił paniki, wezwał policję, a na miejscu się okazało, że gość sam z siebie był czarny, a nie w kominiarce :). Nie była to pierwsza tego typu akcja tegoż kumpla, lubi sobie czasem spanikować i nasłać policję na kota buszującego na budowie, ale nie dziwota - od wpatrywania się w czarne ekrany można dostać halucynacji. Kiedy więc około 2 w nocy ja sam zobaczyłem dwóch zamaskowanych kolesi skradających się do jednego z monitorowanych domów też nie uwierzyłem własnym oczom. Uznałem ich za ziomali w dresach, zapewne delikatnie wstawionych, wracających chwiejnym krokiem do domu. Co nastąpiło potem relacjonują dziś wszystkie rozgłośnie radiowe.

Goście zaczęli dobijać się do drzwi, a kiedy nikt im nie otworzył, do okna. Ktoś widocznie do tego okna podszedł, bo jeden z ziomali wyciągnął spod pazuchy... shotguna i dwa razy przez to okno wypalił do majaczącej w niej postaci. Do końca nie byłem pewien czy to co widzę to moje zwyczajne urojenia, czy też naprawdę jestem świadkiem morderstwa na zlecenie. Po oddaniu strzałów goście nawiali w podskokach, cały czas śledzeni przez moje czujne oko. Mamy możliwość sterowanie kamerkami, a jako że nocą zwykle nic się nie dzieje, akurat tychże ziamali wziąłem sobie na cel - zrobiłem im wcześniej ładne zoomy na buźki i całe to zdarzenie przypadkowo udokumentowałem. A potem zaczęła się szopka. Dzwonienie na policję, ta na miejscu była po 10 minutach, 2 ambulansy, tłumek gapiów, obława na uciekinierów. Postrzelony został wyniesiony z domu na noszach, a nie w czarnym worku, radio zresztą potwierdziło, że przeżył, ale nadal walczy o życie. Złożyłem telefonicznie zeznania, opisałem gości i już po chwili usłyszałem rysopisy w radio. Mam tylko szczerą nadzieję, że nikt nie każe mi ich rozpoznawać osobiście, jeśli zostaną złapani... Więcej wieści - wkrótce!
Użytkownik
Dołączył: Sty 2009
Posty: 371
Uważaj tylko by nie byli emigrantami z polski lubiącymi odwiedzić czasem to forum :-)
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
W takim razie zmieniam zeznania - nic nie widziałem, nic nie słyszałem, całą nocną zmianę uczciwie przespałem w krześle, od czasu do czasu grzebiąc w internecie!!!
Handlarz organów
Dołączył: Maj 2008
Posty: 1379
... w pornolach z surokatkami ?:P
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Sty 2009
Posty: 371
Niektórzy to mają zboczenia :-)

(a to surokatkami to chyba źle napisane - nawet Firefox mi podkreśla :P)
Handlarz organów
Dołączył: Maj 2008
Posty: 1379
a no właśnie bo to pornole z surokatkami a nie surykatkami:P
a surokatki to są dopiero... ......... ........ *zakłócenia na linii*
_______________
Obraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 85
JRK napisał(a)
W takim razie zmieniam zeznania - nic nie widziałem, nic nie słyszałem, całą nocną zmianę uczciwie przespałem w krześle, od czasu do czasu grzebiąc w internecie!!!


To może jedno pytanie : cierpieli na ABS? Bo jak tak to odradzam, w Polsce cię mogą rozpoznać, a że drechy są bardzo czułe (...masz jakiś problem? :P [niektórzy pewnie wiedzą o co chodzi])
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 272
Niezła historia. Wiadomo już coś dalej ? W końcu dwa dni przeszły....

7 miesięcy przejadania oszczędności i grania w rpg, praca dopiero gdy w portfelu robi się bardzo pusto - skąd ja to znam? :D
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Historii ciąg dalszy. Niestety, postrzelony zmarł po 2 dniach nie odzyskawszy przytomności - czemu się w sumie nie dziwie, bo dostał z 2 metrów z shotguna w głowę i większych szans nie miał. Policja odwiedziła mnie osobiście, spisała moje zeznania i "delikatnie" zasugerowała, że w moim własnym interesie byłoby nie chwalić się tym co widziałem, jako że sprawa dotyczy międzynarodowej szajki handlarzy narkotyków, gdzie trup ściele się gęsto i często. Zapomnijcie więc o tym, co tu czytaliście, wszystko odszczekuję, to były zwidy i pijackie majaczenia.

I mam dla was ciekawy dylemat moralny. Co byście zrobili w następującej sytuacji, od razu dodam, że czysto hipotetycznej sytuacji. Załóżmy że pracujecie w firmie ochroniarskiej i widzicie na nagraniu morderstwo. Wiecie też, że wasza szefowa posiada dodatkowe materiały dowodowe, które mogą znacznie ułatwić złapanie sprawców tegoż morderstwa lub wręcz wyłapać ich w ciągu dnia. Szefowa jednak nie pali się do ujawnienia policji posiadanych dowodów, gdyż a) sika po nogach ze strachu b) dowody zdobyte zostały z naruszeniem pewnych regulaminów, które mogą doprowadzić do odebrania firmie licencji. Dla ułatwienia szefowa zapowiada pracownikom, że jeśli wygadają się policji na temat jej wiedzy, to ona zanim firma ewentualnie upadnie w wyniku utraty tejże licencji wszystkich pozwalnia z fatalnymi referencjami na dowidzenia. Do obrazu całości sytuacji dorzućcie jeszcze fakt, iż o pracę teraz bardzo słabo. Co byście zrobili na moim miejscu? Znaaaaczy na miejscu tego hipotetycznego pracownika w tejże hipotetycznej sytuacji?


Tym samym kończymy ten czysto fantastyczny i zrodzony w mojej głowie temat. A jutro (oby!) zaczniemy coś przyjemniejszego i już uczciwie z obrazkami. Jako pracę domową przygotowawczą zadaję wstępne zapoznanie się ze stroną: http://www.couchsurfing.org/
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 272
Prawdziwie erpegowy dylemat, mieć (pracę) czy być (moralnie w porządku ;) ). W grze warto by było samemu rozwalić szajkę, zawsze to trochę expa ;) Na żywo brak opcji quicksave/quickload trochę mnie odrzuca :)

Strona: « < ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1