Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: < 1 2 3 4 5 6 ... > »

Autor Post
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 629
Skąd: Stolica
No, w końcu się zbliżasz do lat 40 :) ciekawe jak zareagujesz na Obywatela Kane'a.
_______________
If you're good at something, never do it for free.
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 92/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Bride of Frankenstein (1935), USA, reż. James Whale

Druga część Frankensteina zaczyna się w tym samym momencie, w którym kończy się pierwsza - czyli na zgliszczach młynu, w którym spalono potwora. Jak się okazuje - przeżył i znów sieje grozę i zniszczenie. W drugiej czeście wystąpiła większość aktorów z pierwszej, widzimy również te same lokacje i dekoracje. Nawet nowego służącego szalonego doktora gra ten sam aktor, mimo że zginął w pierwszej części (ucharakteryzowali go inaczej i jest niby kimś innym, ale mnie nie oszukają!). Druga część troszkę się jednak od pierwszej różni. Więcej jest elementów humorystyczych (drugi szalony doktorek który szantażuje Frankensteina (doktora, nie potwora!) jest twórcą... krasnoludków... ok.... oooook.....). Potwór staje się też nieco bardziej cywilizowany - uczy się mówić, palić, pić i domaga się kobiety :-). Ale nadal morduje w dzikiej furii, czasem zupełnie bez sensu (w pierwszej, niepociętej przez cenzorów wersji mieliśmy 21 trupów) - to już nie ta niewinna dziecięca istotka z pierwszej części. I mimo że w tytule mamy Narzeczoną, to pojawia się ona zaledwie na pięć minut przed końcem filmu, a mimo to i tak każdy do dziś wie, jak wygląda - na stałe weszła do kanonu popkultury. Znacznie rozbudowana w stosunku do jedynki została też scena powoływania do życia ze słynnym krzykiem "She's alive!!!" - całkiem fajne efekty specjalne. Mimo to -chyba wolałem pierwszą część... Pozycja 58/92. Nakręcili także część trzecią - Syn F., ale wyszła podobno zupełna kicha i na liście już tego nie ma.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 93/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Top Hat (1935), USA, reż. Mark Sandrich

Fred Astaire i Ginger Rogers. I te dwa nazwiska w zasadzie powinny wystarczyć za całą recenzję. Ale ok, rozwinę temat ;-). Dwójka największych tancerzy lat 30 na ekranie wystąpiła razem w całej masie filmów - ten był ich trzecim wspólnym przedsięwzięciem. To jeden z tych filmów, w których rozmawiający ze sobą normalnie bohaterowie nagle zaczynają śpiewać, tanczyć i porywają do tańca wszystkich przechodniów :-). No dobra, przechodniów akurat w tym za dużo nie ma, ale cała reszta - jak najbardziej. Typowa komedia pomyłek - Fred i Ginger mają się ku sobie cały czas, ale cały czas biorą się nawzajem za kogoś innego, więc miłość spotyka na swojej drodze same przeszkody, aż oczywiście do szczęśliwego finału. Trochę całość przydługa i chyba jednak wolę musicale z większą ilością tańczących dziewczyn niż z jednym Astairem, ale może to tylko ja ;-). Pozycja 25/93.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 94/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Une Partie de Campagne (1936), Francja, reż. Jean Renoir

Pierwszy film z roku 1936 na mojej liście i niestety - z Francji. Piszę niestety, bo dotychczasowie doświadczenia nauczyły mnie, że będzie nudno :-). I - nie myliłem się. Ale nie było aż tak strasznie jak przy okazji L'Atalante, czy Zero de Conduite. Być może przyczynił się do tego fakt, że reżyser zmarł nie ukończywszy filmu, został poskładany z tych części które się udało już nagrać i trwa to zaledwie 40 minut. Ale tworzy zamkniętą całość i nie ma przerw w fabule. Opowiada historię jednego dnia - grupka Paryżan przybywa na zieloną trawkę gdzieś na wieś i sobie odpoczywa, podczas gdy dwóch miejscowych pięknisi usiłuje poderwać dwie z przybyłych. I tyle - to cała fabuła, seryjnie. Ale jakoś tak mimo wszystko wypoczywa się oglądając ten film - jest lato, piękne okoliczności przyrody, rzeka, oni sobie jedzą, pływają łódkami, łowią ryby - sielanka :-). Tyle że jakby trwało to choćby pięć minut dłużej, to z nudów trafiłby mnie pewnie szlag... No nic - przynajmniej zobaczyłem urządzenie do ustawiania wąsów we właściwej pozycji - najpierw myślałem, że gościu jakąś maskę pourazową nosi, ale nie, to tylko wąsotrzymacz był ;-0. Pozycja 72/94.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 95/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Modern Times (1936), USA, reż. Charles Chaplin

Ostatni film Chaplina w którym główną rolę gra jego alter-ego - The Tramp, czyli bezdomny włóczykij w meloniku i z laską. Tym razem Chaplin nakręcił film w gruncie rzeczy społeczny - o bezduszności współczesnego (w roku 1936) świata, jego mechanizacji i ciężkiej doli zwykłego człowieka. Zyskał sobie przez to miano komunisty i był ostro atakowany przez różne organizacje rządowe i pozarządowe, aż wreszcie się wkurzył i wyjechał na stałe do Szwajcarii. Ale mimo to film jest też komedią i to z niesamowitą ilością skeczów i gagów. Nie się też nie zauważyć wielu nawiązań czy wręcz ściągniętych scen z francuskiego filmu z 1931 roku - Freedom For Us oraz po części z Metropolis. Ale poskładał to jakoś tak w zgrabną całość, że aż tak to nie boli. No i dobrał sobie za partnerkę ładną aktorkę, więc przynajmniej to ogląda się z przyjemnością. Sporo w filmie też surrealizmu - Chaplin, a potem jego szef wciągnięty w tryby maszynerii to chyba najlepszy przykład. Film jest tylko częściowo gadany - mamy też wiele atrybutów filmu niemego - plansze z napisami, choć niektóre postacie mówią normalnie, a pod koniec nawet sam Chaplin śpiewa, choć w wymyślonym języku. Ogólnie podobało mi się tak w miarę, City Lihgts chyba jednak były lepsze. No i te depresyjne klimaty... Pozycja 52/95.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 96/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Swing Time (1936), USA, reż. George Stevens

Filmowcy już 70 lat temu znali zasadę - jeśli coś się dobrze sprzedało, sprzedaj to jeszcze raz! I kręcili filmy z Fredem Astairem i Ginger Rogers oraz niemal z tymi samymi aktorami wspomagającymi w ilościach hurtowych. Co ciekawe - akurat w tym przypadku nie wyszły im popłuczyny, ale kolejny dobry film. W moim prywatnym odczuciu nawet lepszy niż Top Hat. Dostajemy jak już wspomniałem więcej tego samego - czyli tańców, śpiewów i lekkiej, niezobowiązującej komedii. Młody tancerz i nałogowy hazardzista chce się ożenić i obiecuje ojcu swojej narzeczonej, że wróci z 25.000 dolców z Nowego Jorku, ale tam zakochuje się w innej. Stara się więc za wszelką cenę nie zarobić tej kasy... Fabuła niby głupia, ale na śpiewaną komedię w sam raz. Na dodatek romantyczną. I muszę przyznać, że Ginger w żadnym poprzednim filmie nie wyglądała aż tak ładnie. Fred nadal ma odstające uszy jednak ;-). Pozycja 14/96.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 24 maj 2008, 8:43. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 97/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
My Man Godfrey (1936), USA, reż. Gregory La Cava

Bardzo fajna komedia, która nominowana była do Oscara w 6 kategoriach i nie dostała ani jednego :). Ale i tak jeden z lepszych filmów jakie dotychczas oglądałem, być może ten typ humoru najbardziej mi odpowiada. Totalnie dysfunkcyjna bogata rodzinka zatrudnia (zachcianka rozpuszczonej córeczki) jako służącego bezdomnego z wysypiska śmieci. Tenże bezdomny okazuje się znakomitym kamerdynerem, jest inteligentny, wysoce profesjonalny i kulturalny. W porównaniu z wariacką rodzinką prawdziwa oaza spokoju. Zwłaszcza najmłodsza głupia i pusta jak but córeczka, która się w nim zakochuje (nie ona jedna zresztą), kamerdyner robi sobie z niej jaja, rzuca kąśliwymi uwagami na prawo i lewe, a ona to bierze za dobrą monetę. Jak tak to opisuję to nie bardzo wyłania się ciekawy obraz, ale przypomnijcie sobie kamerdynera z Niani Frani, jaki jest wredny z stosunku do jednej z bohaterek - i to jest śmieszne - i tu mamy to samo. Zdecydowanie polecam. Aktor grający główną rolę zgodził się ją zagrać, pod warunkiem, że główną rolę żeńską zagra jego ex-żona (rozwiedli się 3 lata wcześniej) - jak widać w Hollywood wszystko zostaje w rodzinie :). Pozycja 2/97.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 25 maj 2008, 14:55. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 98/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Mr Deeds Goes to Town (1936), USA, reż. Frank Capra

Trzeci film tego samego reżysera na naszej liście i jego drugi Oscar - po poprzednim za It Happened One Night. Tym razem w roli głównej obsadził innego gwiazdora tamtej epoki - Gary Coopera. Bardzo przyjemna komedia opowiadająca o prostym trąbaczu z małego amerykańskiego miasteczka, który niespodziewanie dziedziczy 20 milionów. I jego życie zmienia się na gorsze- kiedy opadają go sępy pragnące urwać najwięcej jak się da z jego fortuny, a dziewczyna w której się zakochuje okazuje się być dziennikarką piszącą na niego paszkwile. Pozostaje jednak sobą i mimo przeciwności losu dobro po raz kolejny triumfuje :-). Film doczekał się remaku z Adamem Sandlerem i Winoną Ryder, ale oryginał jest milion razy lepszy (no może poza urodą Winony, która bije na głowę aktorkę grająca w 1936 roku). Po raz kolejny - zdecydowanie polecam. Pozycja 6/98.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
« Ostatnia zmiana: JRK, 25 maj 2008, 14:55. »
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 99/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Camille (1936), USA., reż. George Cukor

Kolejne romansidło z Gretą Garbo w roli głównej. Zauważyłem też, że z filmu na film lubię ją coraz mniej. Tym razem jej gra aktorska mnie wręcz wkurzała, a najbardziej sztuczny śmiech, którym się zanosiła - ja bym to lepiej zagrał kurde. No i sama historia - zupełnie nie moja para kaloszy, a film strasznie długi. Na podstawie powieści Alexandra Dumasa Dama Kameliowa, o pewnej XIX wiecznej ekskluzywnej paryskiej kurtyzanie która musi wybrać między miłością do pięniędzy, a miłością normalną. Mnóstwo tragedii, ciężkich wyborów, poświęceń, nieporozumień, osobistych cierpień i takich tak. Nie podobało mi się. No i ten garbowaty śmiech. Nie polecam. Pozycja 48/99 (bo jednak sporo było jeszcze mniej fajnych filmów ;-)).
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 100/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Sabotage (1936), Wielka Brytania, reż. Alfred Hitchcock

Po dwóch albo trzech tygodniach przerwy wracam do oglądania staroci :). I na pierwszy ogień idzie kolejny triller Hitchcocka. Znów jak to u niego bywa Londyn i znów jakaś podejrzana akcja. Tym razem nieznani terroryści planują wysadzić centrum miasta, Picadelli Circus (byłem byłem :)), posługując się będącym na ich usługach właścicielem małego kina. W zbrodniczą działalność męża nie jest wtajemniczona jego żona, ani jej młody brat, który w wyniku perypetii zostaje nieświadomym nosicielem bomby przez całe miasto. To zresztą najlepsze sceny w filmie - wiemy o której godzinie bomba wybuchnie i kibicujemy młodemu żeby zdążył na czas i pozbył się przesyłki (przy okazji zabijając niewinnych ludzi, ale ich z filmu nie znamy, więc nas nie interesują ;-)). Jest też podkochujący się w owej żonce tajny agent Scotland Yardu i cała masa typowych Hiczkokowych zagrań. Można obejrzeć. Pozycja 47/100 - o proszę, już sto filmów obejrzanych :).
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 101/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Dodsworth (1936), USA, reż. William Wyler

Zdecydowanie nie jest to film, który obejrzał bym z własnej nieprzymuszonej woli. Historia rozpadającego się małżeństwa zamożnych Amerykanów, którzy w momencie gdy rodzi im się pierwszy wnuk wyruszają do Europy, gdzie szanowna małżonka aby zaprzeczyć światu i samej sobie że się starzeje rzuca się w ramiona kolejnych Europejczyków, a poczciwy mąż cierpi. Melodramat, romansidło i sporo gadania, głównie w pokojach hotelowych, więc nawet sobie tej Europy nie pooglądamy za dużo. Zupełnie nie moja para kaloszy, choć większych zgrzytów w filmie nie ma. Pozycja 69/101.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 102/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Things to Come (1936), Wielka Brytania, reż. William Cameron Menzies

Czuję się całkowicie zaskoczony po obejrzeniu tego filmu, zupełnie się czegoś takiego nie spodziewałem. Nie czytałem żadnych recenzji, znałem tylko tytuł, nie wiedziałem o filmie nic i być może dlatego aż taki szok mnie czekał. W każdym razie - film oparty na scenariuszu H.G. Wellsa (tego gostka od Wehikułu Czasu), zaczyna się w 1940 roku (a film nakręcony w 1936) - w Europie wybucha wojna. I tu autorzy popisali się niezłym wyczuciem - wygląda to niemal tak, jak miało wkrótce naprawdę wyglądać - bombardowania Londynu, czołgi, walka piechoty, gazy bojowe, ogromne zniszczenia. Potem już trochę rozminęli się z prawdziwą historią - wojna w filmie trwa 30 lat - ludzkość cofa się do epoki średniowiecznej, nie ma paliwa, ludzie żyją na ruinach cywilizacji. Ale jest nadzieja - naukowcy z różnych krajów sprzymierzają się i zakładają organizację Wings over World, która dąży do pokojowego i naukowego zjednoczenia świata. Nastaje pokój, zaczyna się odbudowa. Skaczemy do roku 1936 - do miasta przyszłości, człowiek wylatuje na księżyc (co prawda zamiast rakiety znów jest ogromna rakieta, a astronauci siedzą w pocisku, ale i tak liczy się pomysł ;-)). Naprawdę niezły rozmach, spoko efekty specjalne, w 1936 roku ten film musiał nieźle ludziom w głowach namieszać. Na dzisiejsze standardy trochę drewniane dialogi, dziś nikomu by przez usta takie wzniosłe frazesy o ludzkości bez uśmieszków nie przeszły (z drugiej strony, jak popatrzeć na taki Dzień Niepodległości, to tam nie takie przemówienia były...;-)). No i to prorocze przedstawienie zbliżającej się wojny...Mimo wszystko - trochę się męczyłem momentami :). Nr 69/102.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 103/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Le Roman D'un Tricheur (1936), Francja, reż. Sacha Guitry

Oj zaniedbałem się. Winię oczywiście Wiedźmina oraz właśnie niniejszy film - ostatni z roku 1936, do którego nigdzie podpisów znaleźć nie mogłem angielskich. Zmuszony więc byłem poddać się i obejrzeć w oryginale - a że mój francuski jest wyjątkowo żałosny, to łatwo nie było. Na szczęście ze względu na dość ciekawy manewr (postacie w filmie prawie nie mówią, wszystko jest w formie restrospekcji, o swoim życiu opowiada nam zawodowy kanciarz, nawet gdy miała miejsce jakaś rozmowa, osoby na filmie nie otwierają do siebie ust, gestykulują jeno, a głosy podkłada im narrator - coś jak w polskich filmach z lektorem, ale nie do końca, mam nadzieję, że dało się zrozumieć mój wywód :-)) większość sensu filmu dało się załapać bez trudu. W każdym razie - nasz bohater już w młodości otrzymał pouczającą lekcję, że przestępstwo popłaca (okradł rodziców i został ukarany brakiem obiadku, na owy obiadek cała jego 12-osobowa rodzinka zjadła grzybki, po których wszyscy co do jednego, poza naszym bohaterem wykorkowali). Płynie więc przez życie oszukując, kantując i kradnąc - i cały czas wychodzi mu to na dobre, co tylko potwierdza jego dziecinne obserwacje :). Krajobrazy spoko (szuleruje też w Monaco), jedyne zastrzeżenie mam do jego wybranki serca - wygląda jak chłopak, błeee. Inne kobiety w jego życiu już ok - zaskoczył mnie zwłaszcza widok jednej z nich - to była chyba koreanka. W 1936 roku taki związek. Ale w końcu Francja - kraj miłości :-). Żeby już nie przedłużać - filmu mimo wszystko nie polecam, niezbyt śmieszny, zdradziłem wam już wszystkie najlepsze numery, no i ten język... Pozycja 91/103.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 104/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Captains Courageous (1937), USA, reż. Victor Fleming

W rok 1937 wpływamy razem ze Spencerem Tracy i jego Oscarem za ten film. Na podstawie powieści Rudyard Kipling (tego od Księgi Dżungli). Główny bohater to rozpuszczony na maksa bachor, synek bogatego ojca, który jednakże nie ma dla niego czasu. Jest naprawdę wredny i nie budzi naszej sympatii. Przynajmniej do momentu, gdy podczas podróży liniowcem nie wylatuje za burtę. Zostaje uratowany przez rybaków, ale musi z nimi spędzić na morzu 3 miesiące, bo tyle trwa ich rejs, a nie zamierzają go przerwać tylko z powodu jakiegoś rozbitka. Zajmuje się nim głównie Portugalczyk, Miguel (w tej roli właśnie Tracy, dziko wyglądający w kręconych włoskach :-)). Jak to zwykle w takich bajkach bywa, chłopak przechodzi duchową przemianę, ciężka praca i dobrzy, prości ludzie jako wzorce zachowania zmieniają go na lepsze. Ogląda się całkiem spoko, lubię filmy morskie, a o poławiaczach halibutów z lat 30 XX wieku niewiele do tej pory wiedziałem :). Pozycja 21/104.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 105/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Ye Ban Ge Sheng (1937), Chiny, reż. Ma-Xu Weibang

Pierwszy na liście film azjatycki. Bardzo ciężki do obejrzenia, ale mniej więcej tego się spodziewałem po chińskiej produkcji przedwojennej :). Trwa to dwie godziny, przez pierwsze pół godziny zupełnie nie wiadomo o co chodzi, jacyś ludzie pałętają się po ekranie, coś śpiewają po ciemku, gadają ze sobą bezsensownie, po prostu pełna radość :). Potem akcja trochę się rozjaśnia - do jakiegoś miasteczka przyjeżdżają aktorzy, aby wystawić w miejscowym słynnym, choć opuszczonym teatrze śpiewaną sztukę. W teatrze jednak straszy - jak się szybko okazuje mieszka w nim były śpiewak, którego wrogowie oblali kwasem i wygląda gorzej niż Upiór z Opery (na której to zresztą opowieści luźno bo luźno, ale fabuła filmu jest oparta). Upiór pomaga facetowi (!) w śpiewaniu, chce też aby ten startował romansowo do jego byłej miłości. Sporo w filmie śpiewają i to chyba jedyne fajne momenty - mówcie sobie co chcecie, ale te chińskie przedwojenne piosenki cosik tam w sobie mają. Mimo wszystko - film zdecydowanie odradzam :). Pozycja 99/105.
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika

Strona: < 1 2 3 4 5 6 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1