Ale okazało się to kłamstwem.
W gruncie rzeczy był to zakrojony na szeroką skalę kamuflaż mający na celu zawiezienie mnie do tejże rodzinki na tenże świąteczny obiad. Tak jakby trzeba było uciekać się do podstępów, żeby zwabić mnie tam, gdzie dają darmowe jedzenie, ech... No ale nic, na całe szczęście wczoraj z okazji wyjazdu na wigilię się wykąpałem i ogoliłem, więc przynajmniej problemów z walorami reprezentacyjnymi nie było. Zwłaszcza że okazało się, że rodzinka składała się z rodziców i czterech córek - wszystkie na wydaniu, wszystkie samotne i wszystkie atrakcyjne . Ale nawet pomimo tak niesprzyjających okoliczności (a co, coś takiego baaaardzo rozprasza podczas jedzenia!) sprawiłem się dzielnie. Obiad był przepyszny i podobno w 100% tradycyjny (coś w stylu naszego karpia i barszczu z uszkami -niemal wszyscy jedli to samo). No właśnie - w Irlandii wigilii się nie obchodzi, główną atrakcją jest indyk w pierwszy dzień Świąt. A do tego cała masa równie tradycyjnych dodatków - dwa rodzaje ziemniaczków, marchewka, brokuły, kilka rodzajów sosów, zielony groszek, korzeń pietruszki na... słodko, szynka, nadzienie do indyka. Talerz wyglądał jak kopiec. No coś pysznego. Do tego cały stół wykwintnych alkoholi, których większości nazwy nawet nie rozpoznałem (skupiłem się na szery i szampanie z drobnymi przerwami na białe wino). Jakimś cudem to upchałem... I wtedy na stół wjechały tradycyjne ciasta - pudding i turfla? Nazwy brzmiały jakoś tak, wcześniej ich nie słyszałem, więc w połowie zmyślam. To pierwsze w każdym razie wyglądało jak kopiec kreta, tyle że na dzień dobry zostało czymś polane i podpalone i wesoło przez chwilę płonęło na stole, na to zaś wrzucało się bitą śmietanę z brendy (mniaaam). To drugie - trufla czy jakoś tam jeszcze lepsze - sama bita śmietana czy coś z winem sycylijskim - ale to doooobre. Mimo że już mi się nie mieściło, wziąłem z pięć dokładek. I wtedy wjechały tradycyjne ciasteczka, babeczki i inne dobijacze, ale z bólem serca musiałem odmówić ich zjedzenia . Ale spokojnie, dostałem prowiant na drogę (wiem, powinienem się wstydzić, ale się nie wstydzę!!!) a w nim między innymi te ciasteczka właśnie. Potem siedliśmy przy kominku i z kotem na brzuchu oglądaliśmy tradycyne świąteczne filmy telewizyjne . Akurat nie Kevina samego w domu, ale Casablancę, więc mogłem błyszczeć rzucając interesującymi faktami wyczytanymi w necie z okazji niedawnego obejrzenia tego filmu z listy 1001, tudzież przepowiadając, co jaka postać za moment powie. Tak, wiem, wiem, jestem niesamowity . Ach, przed obiadkiem zabrałem (no dobra, ja zostałem zabrany, ale to detale detale!) też pieska i dwie spośród sióstr (nie można być pazernym!) na spacer nad morze- widoczki niesamowite. Słowem - święta mimo że daleko od domu, to mimo wszystko w miarę udane, a już zdecydowanie lepsze niż w zeszłym roku, gdy zjadłem na wigilię bułkę z dżemem i poszedłem na trzy nocne zmiany pod rząd do roboty, brrr.
Spacerek na pobudzenie apetytu.
Lokalna zwierzyna, podobna do indyka
Mój pierwszy świąteczny indyk!!!
To tylko połowa nałożonego talerzyka, skopałem zdjęcie z tym z całością żarła, ech
Nie mogę się ruszyć...
« Ostatnia zmiana: JRK, 27 gru 2008, 15:04. »