Forum JRK's RPGs

Encyklopedia galaktyczna gier cRPG

1001 movies you must see before you die!

Strona: « < ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... > »

Autor Post
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 393/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
What Ever Happened to Baby Jane? (1962), USA, reż. Robert Aldrich

Nie lubię takich filmów :). I po takim wstępie już wiemy na czym stoimy. Raz jeszcze dostajemy film o podstarzałych gwiazdach kina (Bulwar zachodzącego słońca się kłania). Tym razem dostajemy aż dwie takie pannice - Bette Davis i Joan Crawfrod, obie mi na tej liście dotąd tylko podpadały nudnymi filmami, więc połączenie ich w parę tylko ten efekt zdublowało. W filmie grają siostry, które kiedyś były słynne, dziś są stare, przy czym jedna na wózku inwalidzkim pod opieką drugiej, która ewidentnie coraz bardziej traci zmysły. Jest tam jakiś wątek zawiści z przeszłości, "zła" siostra coraz bardziej szaleje, więzi "dobrą" i zdaje się dybać na jej życie wręcz. Ale jakoś nie mogłem się w to wciągnąć, obie siostry mnie wkurzały - wariatka swoim przejaskrawionym wariowaniem, więziona swoją nieudolnością - miała tyle możliwości na ratunek, a zawsze wybierała durny sposób, albo rezygnowała z dobrego - wyjątkowo denerwująca przez to była i nie mogłem jej życzyć sukcesu, wręcz miałem nadzieję, że coś jej się stanie i w skończy się i jej i moja męka. Zakończenie też niezbyt satysfakcjonujące, wielkiego zaskoczenia i zwrotu akcji nie było, spodziewałem się go od samego początku zresztą. Słowem - beznadzieja, nuda i zmarnowane 2 godziny. Bleh. 2/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 394/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Vivre Sa Vie: Film En Douze Tableaux [My Life to Live] (1962), Francja, reż. Jean-Luc Godard

Francuska Nowa Fala w całej swej przenudnej i przefilizofowanej okazałości. Czyli bleh. Film w 12 scenach - co nieco ratuje sytuację, bo każda jest nieco inna i pokazuje inną scenkę, więc jest iluzja, że coś się zmienia i nie jest cały czas nudno. Ale jednak jest :). Film opowiada historię pewnej młodej i na całe szczęście całkiem przyjemnej dla oka Francuzeczki, która z powodów finansowych rozpoczyna karierę prostytutki. Tu moje zainteresowanie i nadzieje związane z tym filmem gwatłownie wzrosły - ale czekało mnie spore i przykre rozczarowanie. Mimo że film powstał w bezwstydnej i bezpruderyjnej Francji, mimo że główną bohaterką jest panienka lekkich obyczajów, to czy zobaczyłem w filmie jakąś goliznę?! Oczywiście że nie! Czuję się na maxa oszukany i wykiwany! Ale moment, trochę mnie święty gniew poniósł, jest gdzieś jakaś zupełnie nie pasująca do reszty i wstawiona chyba w ostatniej chwili żeby jeszcze bardziej wkurzyć takich widzów jak ja scenka, gdy nasza bohaterka szwęda się po hotelu miłości zaglądająć po pokojach i w jednym przez jakąś sekundę gołą laskę widzimy, a drugim też, tyle że tyłem - oba te kadry dla potomności zachowałem na obrazkach pod spodem - więc już filmu w ich poszukiwaniu nikt więcej nie będzie musiał nigdy więcej oglądać. 2/5 za to że aktorkę można oglądać z przyjemnością nawet gdy rani nam uszy swoimi głupimi pseudofilizoficznymi przemyśleniami, auć.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Obrazki "niegrzeczne", najechać myszką, powinny się objawić:
Spoiler:
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 395/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Heaven and Earth Magic (1962), USA, reż. Harry Smith

Dno. Kicha. Śmieć. Strata czasu. Żal. Kaszana. Bzdet. Miernota. Kompletny szajs, który na liście nie powinien się był znaleźć, ale już na zawsze gnić w ciemności zapomnienia. Całość to animacja - coś na kształt Monty Pythonowskich krótkich animacyjek - wiecie, te z nogami, mordami itp. Ale o ile u Pythonów były one zabawne i przede wszystkim KRÓTKIE, tak tutaj są nudne, nic z nich nie da się zrozumieć, są straszliwie długaśne - i przede wszystkim cały film trwa ponag GODZINĘ! Tak jest, godzina tortur bezsensownymi scenkami! Przewijają się w kółko te same rekwizyty - jajko, czaszka, manekin kobiety, jakaś spermopodobna ciecz, co pozwala zgadywać, że autor miał w zamierzeniu nakręcić film o życiu, śmierci i takich tam sprawach. I na upartego można się w większości scenek dopatrywać jakichś nawiązań do tych tematów. Aczkolwiek, przeprowadziłem eksperyment i starałem się scenki interpretować jako dajmy na to grę platformową - i też działało! Syf, malaria i korniki, okrutnie mnie ten film swą głupotą i pretensjonalną artystyką dobił. Mam bardzo niską tolerancję na psedoartystyczny bełkot, czy to w postaci obrazów, czy tego typu "filmów". Unikać za wszelką cenę, ewentualnie odpalić na youtube jakiś 5 minutowy skrawek z tego, żeby zobaczyć jaki wpływ już w latach 60 miały na umysł ludzki narkotyki. Ku przestrodze. 1/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 396/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Birds (1963), USA, reż. Alfred Hitchcock

Film, o którym chyba każdy słyszał i który większość widziała. W tym i ja :). Jest to więc jeden z niewielu filmów na liście sprzed 50 lat, który obejrzałem onegdaj. I od razu mówię, że zapewnę będę w tym mini-opisie spoilerował na prawo i lewo, bo i tak każdy wie o czym film opowiada. Ale z kronikarskiego obowiązku: w małym miasteczku gdzieś na zachodnim wybrzeżu USA życie toczy się normalnym tempem, aż do dnia gdy przybywa tam pewna młoda (i podobno ładna, ale ja jakoś nie mogłem w sobie wykrzesać entuzjazmu na widok Tippi Hedren, być może to wina jej fryzury?) celebrytka w pogoni za chłopakiem. Ale ten wątek nudno-romansowy bardzo szybko schodzi na dalszy plan, jako że pojawia się główny bohater filmu - coraz bardziej agresywne ptaki. Początkowe pojedyncze incydenty zamieniają się w zmasowane, nadchodzące falami ataki zwariowanych stworzeń, które nie cofają się przed niczym - rozbijają okna, dziobami rozszarpują drzwi, byle tylko dorwać się do ludzi i ich zmasakrować :). Zgaduję, że 50 lat temu film robił niesamowite wrażenie, zresztą sam dzieckiem będąc dość mocno przeżywałem jego oglądanie. Ale dziś... No właśnie... film nie zestarzał się zbyt ładnie. Stop klatka i przyglądanie się przestarzałym efektom specjalnym całkowicie zabijają magię filmu. Dokładnie widać że niektóre ptaki są sztuczne, niektóre to tylko stojące kukiełki, ewidentnie widać gdzie ludzie machają rękoma, a ptaki są nałożone na innym ekranie itp. Trochę przykre, ale zdaje się, że zostałem przez nowoczesne efekty specjalne zbytnio już rozpuszczony. Mimo wszystko można obejrzeć ze względów nostalgicznych, choć strachu i napięcia nie ma co oczekiwać. 3/5
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 397/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Nutty Professor (1963), USA, reż. Jerry Lewis

Sporo sobie po tym filmie obiecywałem, ale się niestety rozczarowałem. Jakoś nie do końca było mi tym razem do śmiechu, mimo że w założeniach jest to komedia :D. Oczywiście, było kilka śmiesznych scenek (rodzice Jerrego chyba najlepsza), Jerry i jego głos osobiście mnie nie denerwują (jak się okazuje sporo osób ma na niego uczulenie i go nienawidzi), ale jednak zabrakło tego... czegoś. Może jak na mój gust film zbyt moralizatorski? Jerry gra profesora fajtłapę (i przedstawia go znakomicie), który wynajduje napój zmieniający go w samca alpha - i jest to przemiana całkowita, tu też zagrana super, ale ten 'superman' jest jak dla mnie zbyt wkurzający, egocentryczny i zupełnie nie do zniesienia. Tak zresztą miało być, to jakaś parodia Sinatry czy coś była w planach, niemniej jednak nie trawię tej postaci i nie mogę zrozumieć jak wszyscy (w filmie) się nim zachwycają. Jest jednak jedna sprawa, która film ratuje i powoduje, że można go oglądać bezboleśnie. Sprawa nazywa się Stella Stevens i jest po prostu prze-śli-czna. Zwłaszcza jak się uczesze w dwa kucyki, no po prostu coś pięknego :D. Już tylko dla niej mógłbym ten film obejrzeć i nie uznać tego czasu za zmarnowany. Mimo wszystko ocena to mocna 3/5 - ot taki średniak.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 398/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Blonde Cobra (1963), USA, reż. Ken Jacobs

Znów kino awangardowe. Czyli "jestem zawalistym artystą, robię film którego nikt nie rozumie". Argh. Nie mam pojęcia jak komukolwiek udaje się rozróżnić kino awangardowe od śmieci robionych na odwal się domowym sposobem. To tak jakby beznadziejną grę z rpgmakera okrzyknąć artystycznym odkryciem. Ale zapewne się nie znam. Nie przeszkodzi mi to oczywiście podzielić się moimi spostrzeżeniami. Film jest beznadziejny, jakość kiepska (nie wiem czy moja kopia, czy to był 'artystyczny' efekt zamierzony). Dwóch facetów robi miny, przebiera się za kobiety, za niewiadomoco, znów robi miny, tańczy, je, wchodzi i wychodzi przez drzwi. W tle przygrywa wkurzająca arabska melodyjka, czasem lektor pierdzieli jakieś głupoty, czasem są to wręcz nieartykułowane odgłosy. Czasem obraz znika na 5 minut i musimy słuchać lektora. To były moje ulubione momenty, bo przynajmniej na durnoty nie musiałem patrzeć. I posłuchałem sobie np. o podpalaniu penisa. Od razu można poznać, że to SZtuka przez duże SZ jeśli są w niej podpalane penisy :D. A na poważnie - dno, szambo i beznadziejna próba zwrócenia na siebie uwagi. Książka 1001 schodzi przez takie pozycje na psy. Tyle dobrego że film trwa pół godziny, więc jakoś da się znieść. 1/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 399/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
The Cool World (1963), USA, reż. Shirley Clarke

W końcu się z badziestwem uporałem. Film drętwy, długaśny i nudnawy. Na listę załapał się zapewne przez polityczną poprawność, bo opowiada o ciężkim losie młodocianych gangów w Harlemie - czarnej dzielnicy Nowego Jorku. I zapewne reżyser też czarnoskóry i stąd musiał się na liście znaleźć. No cóż. Film nakręcony w prawdziwych lokacjach, więc popatrzymy sobie przynajmniej na murzyńskie (to jeszcze dozwolone słowo czy już bardzo nieładne, bo się gubię?) getto (ale nie bardzo jest co oglądać), popatrzymy jak dzieciaki rozrabiają - chlają, ciachają się nożami, ćpają kradną, wyganiają rodziców z domu i takie tam. Nasz główny bohater ma 15 lat i jego marzeniem jest zdobyć spluwę żeby przejąć władzę w swoim gangu i wreszcie wykończyć gang przeciwników. Gang ma własną melinę i nawet prywatną dziwkę - 15 letnią dziewczynkę która w melinie mieszka i która bierze od nich raptem 1.50$ za numerek (a i tak mają problemy ze zdobyciem takiej kwoty, mimo że 1 skręta sprzedają po 2$). Jedna ze scen która na moment przykuła mój wzrok, to ta, w którym owa dziewoja ze zdziwieniem dowiaduje się, że Nowy Jork leży na oceanem i można go zobaczyć po krótkiej przejażdźce metrem. A oczywiście całe życie w owym NY mieszkała. No nic. Filmu oglądać nie warto, ale dam mu litościwie 2/5, żeby jakoś od tej całej paskudnej awangardy odróżnić, jakaś fabuła niby jest, mimo że drętwawa.

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 400/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
8 1/2 (1963), Wochy + Francja, reż. Federico Fellini

Osiem i pół. Bez bicia przyznaję się, że o filmie nie wiedziałem wcześniej nic. I trochę się obawiałem psychologicznej sieczki albo innego włoskiego dramatu. Na szczęście miło się rozczarowałem. Choć nie do końca :) bo jest i psychologicznie i dramatycznie. Ale przy okazji wszystko potraktowane bardzo ulgowo, z przymrużeniem oka, momentami wręcz wychodzi komedia. Obejrzałem więc bez bólu, momentami wręcz z zaangażowaniem i zaciekawieniem :D. Choć fabularnie nie jest to nic specjalnego - opowiada o pewnym reżyserze, który ma problem ze swoim najnowszym filmem - przechodzi kryzys twórczy. Żeby było śmieszniej, wygląda na to, że film którego nie udaje mu się nakręcić to ten który właśnie oglądamy. Czyli film o robieniu filmu który oglądam. Pokręcone? A to nie wszystko. Nasz reżyser cały czas ma jakieś zwidy, sny, marzenia na jawie, które płynnie mieszają się z rzeczywistością, tak że czasem można się pogubić co jest snem, a co jawą. Ale właśnie te zwidy są najfajniejsze - czasem mocno odjechane, porypane, ale głównie śmieszne. Choć oczywiście przy okazji pełne symboliki i przesłań, na szczęście niezbyt nachalnych. Słowem - nie cierpiałem, a nawet podobało mi się. Sam jestem zaskoczony :D. 3/5

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 401/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Pasażerka (1963), Polska, reż. Andrzej Munk, Witold Lesiewicz

Drugi polski film na liście. Nieukończony, Munk zabił się w wypadku przed końcem prac. Jednak nawet to co jest robi wrażenie i to na tyle, żeby się do 1001 załapać. Główna bohaterka to Niemka, podczas wojny esesmanka w Oświęcimu. Spotyka na luksusowym statku, jakieś 20 lat po wojnie swoją 'podobieczną', Polkę. I dwa razy opowiada ich wspólne losy podczas wojny - raz przedstawiając się w dobrym świetle, szlachetnym itp, drugi raz opowiada historię prawdziwą, już nie tak różową. I te dwie historie są niemal w całości - nie zobaczymy tylko zakończenia historii prawdziwej, czyli poniekąd sprawy najistotniejszej. W planach było też pokazanie spotkania na statku i przyczyn opowiadania dwóch wersji - tego Munk już nie zdążył zrealizować. Film jest całkiem mocny, z niesamowitymi scenami z Oświęcimia, charakteryzacja i wystrój wnętrz i (i plenerów- to błocko, te sterty gratów itp.) są odwzorowane perfekcyjnie. W tle odbywają się obozowe dramaty, widzimy zagazowywane dzieci, maltretowanych dorosłych, sadyzm oprawców itp. Główna histora to jednak pojedynek woli między tymi dwiema kobietami. Delikatnie odbiór psu mi Stępień z 13 posterunku jako ukochany Polki, tylko czekałem aż się zacznie wydurniać i udawać ślepego :D. Mimo wszystko - dobry film, 3 z ++.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 402/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Le Mepris (1963), Francja+Włochy, reż. Jean-Luc Godard

Dziwny film. I niesamowicie nudny. A miał potencjał do bycia czymś więcej, oj miał. Pierwsza scena nastawiła mnie do filmu bardzo pozytywnie - goła Brigitte Bardot leży w łózku i pyta się czy jej ukochany woli jej piersi czy sutki. Doskonałe filozoficzne pytanie i tylko żal, że film nie poszedł w tym kierunku, ale zszedł niemal natychmiast na manowce pseudointelektualnych, pretensjonalnych i jakże typowych dla francuskiego filma rozmów o życiu i takich tam bzdurach :(. Na szczęście, pupę (i niestety tylko pupę) Brigitte zobaczymy w filmie jeszcze kilka razy - zwykle zupełnie z zaskoczenia i zupełnie nie na temat, ale akurat w tym przypadku nie narzekałem. Choć tak do końca jej typ urody do mnie nie przemawia - znacznie ładniejsza jest aktorka drugoplanowa grająca tłumaczkę. No ale kwestia gustu. A o czym jest film? O robieniu filmu (o nie, znów!). Co ciekawe, rolę chyba niezbyt zrównoważonego psychicznie producenta gra Jack Palance (który mi się kojarzy z westernami i czarnymi charakterami), a rolę reżysera Fritza Langa gra... Fritz Lang - 73 letnie staruszek od Metropolis i M... Jak nisko upadł :D. I jest nawet jedna scena, w której gadają o upadku ideałów i pracy dla kasy - i miałem wrażenie, że Fritza mocno tam telepnęło i zdał sobie sprawę, że to o nim mowa i co on do cholery robi w tym filmie :D. Film bajecznie kolorowy, kręcony w genialnych plenerach - włoska wyspa Capri, środek lata, morze, góry i takie tam - miodzio. Co z tego jednak, skoro z każdej niemal sceny wieje monstrualną nudą. Po zawiązaniu akcji para głównych bohaterów rozpoczyna w swoim mieszkaniu kłótnię małżeńską. I kłótnia ta trwa - w czasie rzeczywistym i na ekranie (jak podaje imdb) całe 34 minuty. Tak - dwie osoby łażą po mieszkaniu i kłócą się (na specyficzny niesamowicie nudny i pseudofilizoficznie francuski sposób) przez ponad pół godziny, a widz powinien sobie w tym momencie znaleźć jakieś inne zajęcie, bo i tak nic z tej kłótni nie wynika. Aaargh. Potem na ostatnie pół godziny przenosza się na Capri i dalej się kłócą, ale przynajmniej w ładnych okolicznościach przyrody i można ich olać i podziwiać widoczki. A jeszcze żeby było bardziej awangardowo czy coś, Jack Palance w filmie nie mówi po włosku i każde jego zdanie i zdanie wypowiedziane do niego jest tłumaczone przez wspomnianą ładniutką translatorkę - więc pół filmu słuchamy tych samych kwestii po dwa razy - jak w oryginale i raz w tłumaczeniu - sami przyznacie że dość dziwacznie. I już na zakończenie - a wzięło mnie na pisanie jak nigdy, bo film mnie zawiódł niesamowicie :D, wspomnę o genialnej muzyce - a w zasadzie jednym motywie muzycznym, który powraca cały czas przez cały film - http://www.youtube.com/watch?v=PqXh_QhypX4 - fajne :D. Ale i tak muzyczka i gołe pupy podciągją końcową ocenę tylko na (naciągane) 2/5
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
gołe tyłki: podziwiać póki imageshack się nie gapnie i nie pokasuje:
Spoiler:
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 403/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Hud (1963), USA, reż. Martin Ritt

Współczesny western. A przez "współczesny" mam na myśli z akcją osadzoną w latach '60 :). W tytułowej roli głównej Paul Newman, reszta obsady też z twarzy znana, film dostał nawet kilka Oscarów. Ale jak dla mnie zwykły średniak, zasługujący na naciąganą tróję :). Gdzieś w Teksasie mieszka sobie rodzinka - dziadek, jego syn Hud i syn nieżyjącego brata Huda. Mają też służącą i kupę krów. I krowy zaczynają chorować - jak nic epidemia. Aha, a Hud nie jest zbyt dobry - jest egoistą, popija sobie, knuje jak przejąć farmę, nie dogaduje się z tątą, uwodzi mężatki i próbuje gwałcić służącą. Koniec filmu. Serio. Jak ktoś lubi Newmana, to może sobie pooglądać pewnie z większym zachwytem niż ja, ale jakoś nie potrafiłem widzieć w nim super czarnego charakteru - ot chłopak egoista jak wielu, wielkie mi coś, od razu o czymś takim film robić :D. Z westernowych zagrywek mamy raptem jedną bójkę w knajpie i scenę rozstrzelania stada zarażonych krów - chyba najciekawsze kadry w całym filmie. Jak wspomniałem - trója jest, bo źle się mimo wszystko nie ogląda, nawet mimo że niewiele z tego wynika :P.
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 404/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Nattvardsgästerna (1963), Szwecja, reż. Ingmar Bergman

Po angielsku Winter Light, po polsku Goście Wieczerzy Pańskiej. W każdym języku - nuda :D. Jakaś zapyziała szwedzka prowincja, pastor odprawia mszę (przez całe pierwsze 15 minut tego ciut ponadgodzinnego filmu). Wkrótce dowiadujemy się, że z całej piątki wiernych jedna jest niewierząca, a na msze przychodzi bo jest kochanką owego pastora (ale to w sumie ok, w Szwecji nie mają celibatu, a kobita namawia na ślub cały czas), dwóch to posługujący, a jeden facet ma skłonności samobójcze i przyszedł się poradzić w tej sprawie. Druga i ostatnia msza na koniec filmu odprawiana jest już zresztą tylko dla jednej osoby - tej niewierzącej babki (swoja drogą wybitnie nieatrakcyjnej wizualnie, a Szwedki podobno mają być ładne!). Jak to u Bergmana bywa, zobaczymy same znane twarze aktorów (tu akurat tylko dwóch z jego podstawowego składu, ale zawsze), a myślą przewodnią jest milczenie Boga - nasz ksiądz przechodzi kryzys wiary. Jak mówiłem - nudy :D. Zupełnie nie mój typ kina, całe szczęście, że w miarę toto krótkie. 2/5. Bleh bleh.
Obraz wysłany przez użytkownika

Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Ojciec nieprowadzący
Dołączył: Maj 2008
Posty: 3566
Nr 405/1001
Obraz wysłany przez użytkownika
Flaming Creatures (1963), USA, reż. Jack Smith

O ja naiwny, myślałem że najgorsze filmy z listy mam już za sobą, że nic gorszego niż awangarda już być nie może. Myliłem się. Co jest gorszego niż awangarda zapytacie? Ano gejowska awangarda. Czyli film bez fabuły, bez sensu, za to z męskimi członkami walącymi (w przenośni oczywiście) widza po oczach. Serio coś takiego musiało znaleźć się na liście? Ja rozumiem, że film undergroundowy, zakazany w latach 60, skandalizujący, ale nawet jeśli z tego powodu ma jakieś tam wartości historyczne, to artystycznych - żadnych. W filmie oglądamy grupkę transwestytów, którzy malują usta, tańczą i zdaje się, że gwałcą jakąś kobietę. Ciężko powiedzieć, bo jakość filmu kiepska, kamera kręcona "z ręki" i z premedytacją telepana, zbliżana na nieistotne detale i takie tam inne awangardowe zagrywki, żeby nam pokazać jak coolerski jest reżyser i nowoczesny. Sigh. I trwa toto na dodatek ponad 40 minut. Głowa boli, oczą bolą, chęci do oglądania kolejnych filmów z listy 1001 zdecydowanie odejmuje coś takiego. Gniot i żenada, wstydziłbym się coś takiego pokazywać jako krytyk, który dobierał te filmy do książki. 1/5

Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownikaObraz wysłany przez użytkownika
Użytkownik
Dołączył: Lut 2009
Posty: 259
Ciekawe jestem ile dobrych filmów nie znalazło się w książce, tylko dlatego, że trafiły tam jakieś nie warte marnowania życia pierdoły. Tym bardziej, że zaszczyt ten mają nie dlatego że są warte uwagi, lecz z powodu bycia innymi niż większość, nawet jeśli to co sobą prezentują jest poniżej akceptowalnego poziomu :P
Użytkownik
Dołączył: Maj 2008
Posty: 25
Cóż, tytuł książki to "must see" a nie "the best" ;p

Strona: « < ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... > »

Forum JRK's RPGs działa pod kontrolą UseBB 1