W związku z problemami technicznymi z serwerem, chwilowo wrzucę reckę tu:

Obraz wysłany przez użytkownika

Pod koniec grudnia 1999 roku, nieistniejące już, legendarne studio Black Isle zakończyło prace nad grą, o której będzie się opowiadać wnukom. Planescape: Torment, bo o nim mowa, nie stał się światowym przebojem głównie ze względu na brak funduszy na reklamę.

Jednakże, każdy kto miał z tym tytułem styczność choćby przez 5 minut wie, że z połączenia talentu Black Isle z niesamowitym światem stworzonym przez TSR wyszła prawdziwa ambrozja. Posiłek Bogów dla umysłów wszystkich fanów gatunku RPG.

Panie i Panowie, oto Planescape: Torment, epicka opowieść o poszukiwaniu śmierci i sensu istnienia.

PLANESCAPE

Jeden z najbardziej niesamowitych realiów w AD&D (niestety porzucony przez nowego właściciela - Hasbro), w którym wiara naprawdę czyni cuda. Dosłownie kształtuje ten świat. Materializuje bogów, przesuwa miasta, wpływa na otoczenie etc. Jest to jedyne miejsce, w którym można przekonać kogoś w rozmowie, że nie istnieje. I naprawdę przestaje ta osoba istnieć.

W samym sercu tego uniwersum leży Sigil – Miasto Drzwi – w którym znajdują się portale prowadzące do każdego zakamarka wszechświata. Odnalezienie jednak owego portalu jest skomplikowane, gdyż może on być czymkolwiek. Kubkiem, deską, krzesłem, dosłownie czymkolwiek. W dodatku potrzeba jeszcze „klucza”, który otworzyłby portal. Co może być kluczem? Gest, fraza, myśl itd.

Innymi słowy, niekiedy otwieranie portalu może zająć całe życie.

Nad porządkiem i równowagą w mieście czuwa Pani Bólu, która jest unoszącą się nad ziemią „boginią” (z braku lepszego słowa), niezbyt urodziwą (bycie brzydkim jest chyba jedną z cech charakterystycznych Planescape), której nie zależy na posiadaniu wyznawców. Ba! Nawet ich tępi! Za wielbienie swojej osoby potrafi zesłać do labiryntu zawieszonego między strefami.

W tym wielce zakręconym świecie rozgrywa się…

FABUŁA

Zaczyna się od dość typowego chwytu, czyli cierpiącego na amnezję bohatera, a potem zabiera nas w podróż, po której gracz już nigdy nie będzie tak samo patrzył na gry komputerowe. Bezimienny, czyli wspomniany główny bohater, budzi się w kostnicy, przygotowany do sekcji. Pierwszą istotą, jaką widzi po otworzeniu oczu jest lewitująca czaszka o imieniu Morte, który odczytując niektóre tatuaże z pokrytego ogromną ilością blizn ciała Bezimiennego, daje pierwsze wskazówki do odkrycia tajemnicy braku pamięci bohatera. Niedługo potem okazuje się, że problemem Bezimiennego jest śmierć, a raczej fakt, że nie dane jest mu jej doświadczyć.

Co ja wam tu będę mówił, wszystko co słyszeliście o „genialności” fabuły w Torment jest prawdą.
Wątek główny, który powala na kolana; dialogi warte wszelkich nagród; opisy, które kompletnie wsysają gracza w otoczenie; niebanalne postacie, posiadające fascynujące historie i niezwykłe osobowości, które ciężko zaszufladkować w kategoriach zły/dobry; Bad Guy, który NIE chce zapanować nad światem, czy go zniszczyć. W dodatku sporo znakomitej jakości tekstu pobocznego i rozważań filozoficznych.

W świece interaktywnej rozrywki nie ma innego tytułu, który choćby zbliżył się do perfekcji, jaką ta gra prezentuje w tej kategorii.

GRAFIKA/MUZYKA

Użyto silnika znanego z serii Baldur’s Gate, czyli Infinity Engine. Jest ładnie i przejrzyście. Nad niektórymi lokacjami będziecie siedzieć z otwartymi ustami, zazdroszcząc fantastycznej wyobraźni twórcom.
Mark Morgan, znany z serii Fallout, wykonał ponownie kawał porządnej roboty, tworząc muzykę znakomicie wpisującą się w świat przedstawiony. Ponoć na ukończenie tego projektu miał ledwie kilka tygodni, bo zatrudniony do napisania muzyki kompozytor - Brian Williams, znanym jako Lustmord – pokłócił się z producentami o wizję artystyczną ścieżki dźwiękowej.

Gra głosem aktorów polskich nie zachwyca, ale też nie stanowi wielkiej bolączki dla uszu. Jest definicją średniości. Przy okazji wypowiem się na temat tłumaczenia, które jest absolutnie rozwalające. W tym pozytywnym sensie, to znaczy. Torment używa odmiany siedemnastowiecznego, angielskiego slangu, więc polscy tłumacze naprawdę musieli mocno drapać się po głowach tłumacząc język gry. Spisali się znakomicie.

ROZGRYWKA

System walki wygląda jak w Baldurach, czyli mamy czas rzeczywisty z możliwością spauzowania na wydanie rozkazów drużynie. Ewidentnie twórcy nie poświęcali biciu się wielkiej wagi, ponieważ rozgrywa się dość standardowo.

W przeciwieństwie do większości fantasy, nie walczymy mieczem. Nie mamy również zbroi. Do szerzenia chaosu i wszelkich nieszczęść używamy toporów, młotów, siekier, zębów, nóg zombich i innych nietypowych instrumentów. Ciało Bezimiennego natomiast chronić możemy za pomocą tatuaży, które przy okazji również mogą nam podwyższyć umiejętności.

Ciekawą zmianą, w porównaniu do serii IWD czy BG jest powiększenie okna gry, redukując interfejs jedynie do paska na dole ekranu i tworząc „przybornik”, który wyskakuje po przytrzymaniu prawego klawisza myszy. Dzięki niemu mamy dostęp do ekranów ekwipunku, dialogów, specjalnych zdolności, czarów etc. Wymaga to drobnej adaptacji, jednakże po paru godzinach nie można sobie wyobrazić grania bez tego wynalazku.

Nie stworzymy w Planescape: Torment własnej postaci. Nie da się zmienić rasy, wyglądu czy …eee... imienia Bezimiennego. Na początku zmuszeni jesteśmy być wojownikiem, ale klasę można zmienić w czasie gry u jednego z „trenerów”. Wszystko to z dobrego powodu. Fabularnego. Tak musi być, bo inaczej historia runęła by niczym domek z kart. Nie jesteśmy obdarci kompletnie z wyboru jednak, na początku dane są nam 21 punktów, które możemy przypisać jakiejkolwiek z cech Bezimiennego. Z każdym zdobytym poziomem mamy kolejny punkt, a górnego limitu na doświadczenie nie ma, więc na dobrą sprawę, można rozwinąć każdą cechę do maksimum w czasie grania.

Torment używa triku znanego z Falloutów, jeśli chodzi o rozwój postaci. Inteligencja i charyzma wpływają na rozwiązania zadań, dają więcej satysfakcji z odkrywania fabuły oraz więcej ścieżek dialogowych. Czyli granie półmózgiem nie jest zalecane.

Co do samych questów, każde zadanie ma co najmniej jedną alternatywna drogę, aby je ukończyć. Sporo z nich to zabawy w listonosza, czyli „weź to i zanieś tam”. Jednakże większość operuje na tekście, na rozmowie i na decyzjach podjętych przez dialogi. Zapomniałem wspomnieć o tym, że tytuł ten wymaga od gracza czytania ogromnej ilości zdań, co może się nie spodobać tym bardziej niecierpliwym.

PODSUMOWANIE

Opisywana przeze mnie gra jest diamentem. Dowodem, że gry komputerowe, równie dobrze jak każde inne medium, mogą być głębokim przeżyciem, zmuszającym do myślenia. Planescape czaruje gracza, nie pozwalając oderwać się od ekranu. Jednakże, wymaga skupienia. Trzeba całkowicie wczuć się w klimat Miasta Drzwi, pozwolić swojej świadomości zanurzyć się w odmętach Styksu, ażeby w pełni odczuwać emocje, jakie ten tytuł ze sobą niesie.

Planescape: Torment to po prostu gra, w którą każdy szanujący się gracz RPG powinien zagrać.

Moja ocena: 5/5

Obraz wysłany przez użytkownikaGrim, 01.02.2009Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika
Obraz wysłany przez użytkownika