RECENZJA
Licencje filmowe - jak świat światem twórcy gier je wykupują, obiecują złote góry, po czym wszystko dokumentnie... hmmmm, tak... Władca pierścieni, jako kinowy serial, doczekał się więcej gier na swojej podstawie niż przeciętnie, twórcy długo eksperymentowali z gatunkiem "nawalanek", w końcu doszli w nim do pewnej wprawy i postanowili wydać... rpg! Miliony graczy/fanów Tolkiena zamarło - czyżby w końcu miała się ukazać gra w jedynym gatunku pasującym do trylogii? Nadzieje były olbrzymie. Jak zwykle wszystko dokumentnie... taaak, o czym to ja? Tak więc panowie z EA zamiast eksperymentować z gatunkiem, na którym się nie znają, postanowili wykazać się sprytem, wzięli Final Fantasy X, kalkę, po czym idealnie ściągnęli cały system gry. Pomysł dobry, niestety niesieni wiatrem filmowej licencji zapomnieli o pewnym szczególe - fabule.. Ale po kolei.
Pierwsze wrażenie - wygląda ładnie, brzmi ładnie, a czyta się w dodatku po polsku, co jest pewnym ewenementem na ps2. Walki są dokładnie takie, jak można się spodziewać słysząc o kalce FFX. Wrażenie robi też ekwipunek postaci - podzielony jest na sporą liczbę elementów, a zmianę każdego z nich widać na postaci. Jednak im dalej w las (Lorien ), tym gorzej.
Z narracji urywków filmu gracz dowiaduje się, że misją głównego bohatera, Berethora, jest dogonienie drużyny pierścienia. Szybko zbiera się tradycyjna ekipa - elfka, krasnolud i przekrój ważniejszych państw Śródziemia. Zaczynają się pojawiać znajome miejsca i wydarzenia, łatwo się zorientować, że oddziałek gracza odegra główną rolę w większości najważniejszych wydarzeń filmu - między innymi zabije Balroga, z którym Gandalf sobie nie radzi. Jednak cały czas jest nieźle.
Problemy zaczynają się gdy wychodzi na jaw, że czegoś takiego jak interakcja między postaciami autorzy nie przewidzieli - spotykają się oni, zamieniają dwa - trzy zdania i praktycznie na tym kończą. Szybko okazuje się też, że gra jest liniowa. Ale nie tak zwyczajnie liniowa, jak wiele rpg, gdzie dopiero rozmowa z odpowiednią postacią odblokowywuje kolejne wydarzenie fabularne. Władca Pierścieni: Trzecia Era prowadzi gracza po sznurku jak najbardziej dosłownie - praktycznie rzecz biorąc mamy tutaj początek levelu i prostą linię do jego końca (może z odnogą na skrzynkę z ekwipunkiem), następnie krótki wycinek filmu, w którym narrator oznajmia co się dzieje na świecie i od nowa, aż do ostatniego bossa. Na planszach niestety poza walką nie ma do roboty absolutnie nic. NPC występujących w całej grze praktycznie można policzyć na palcach jednej ręki. Aż szkoda wspominać o braku najwyraźniej takich ekstrawagancji z innych gier jak miasta czy sklepy.
Ekwipunek, który na początku robi wrażenie, szybko okazuje się męczący - nie zostawia graczowi możliwości kreatywnego dopasowywania, nowszy jest zawsze lepszy od starszego, więc co otwarcie skrzynki warto przezbrajać postać - system ten po krótkim czasie staje się prawdziwą robocizną. Podobnie jest z walkami - ich system jest dobry, ale co z tego, jeśli gra poza walkami nie oferuje nic, w związku z czym gracz tylko walczy. W grze opartej wyłącznie o ten jeden jedyny aspekt przynajmniej bestiariusz powinien być bogaty - niestety jest ściśle filmowy, co może nie jest samo w sobie złe, ale przebijanie się co krok przez stada identycznych orków przez cztery godziny potrafi znudzić. A jedyną nagrodą za cały ten wysiłek są kolejne, wykorzystywane po raz n-ty na wszelkie możliwe sposoby wycinki filmów...
Niestety, olbrzymi potencjał Tolkienowskiego świata został ponownie zmarnowany - tym razem nie tyle przez nieudolność programistów, co przez całkowicie mylne założenie, że parę scenek z filmu okraszone dobrym systemem walki wystarczy do stworzenia pełnoprawnej gry rpg. Gdyby nie filmowa licencja, podejrzewam że dostalibyśmy produkt o wiele wartościowszy.
Moja ocena: 2/5
Xell, 04.02.2009